„Zrobić karierę” i „zbić majątek” – takie określenia jeszcze dziś brzmią w Polsce dość podejrzanie. Ponad 100 lat temu wyrażały zaś dodatkowo pogardę. Opinii publicznej nie raziły wielkie majątki ziemskie dziedziczone z dziada pradziada i pomnażane głównie drogą udanych mariaży. Zajmowanie się kupiectwem, bankowością oraz wytwórczością przemysłową nie godziło się jednak z honorem ziemian.
Toteż fabryki i banki były niemal wyłącznie w rękach Niemców oraz Żydów. – Masz mi za złe, że sprzedaję sklep Szlangbaumom – mówił z wyrzutem Wokulski Rzeckiemu. – A komu mam sprzedać, skoro Polacy ani nie mają kapitału, ani nie chcą zajmować się handlem?
Pamiętajmy też, że pierwotna akumulacja kapitału pana Stanisława polegała na pożałowania i szyderstwa godnym ożenku z wdową po niemieckim kupcu. W kręgach ziemiańskich naszego bohatera, szlachcica i powstańca styczniowego bądź co bądź, spotykały liczne poniżenia. Izabela Łęcka traktuje małżeństwo z nim jako katastrofalny mezalians wymuszony ruiną ojca. Przedsiębiorczość, ambicja i pracowitość Wokulskiego nie mają dla niej znaczenia. Jest natomiast gotowa złożyć się w ofierze na rodzinnym ołtarzu – dla pieniędzy.
W „Lalce” do ślubu nie dochodzi, natomiast w życiu coraz więcej kawalerów i panien z herbowych rodów wstępować będzie dla pieniędzy w związki małżeńskie z – ochrzczoną co prawda – ale jednak starozakonną progeniturą „królów” złota, kolei żelaznych i bawełny. Zajmująco pisze o tym czasie Aldona Podolska–Metucka (historyk pracujący na SGH), jak i Tomasz Lenczewski (heraldyk i znawca polskich koligacji). Ale mariaże pieniądza i herbów wywoływały kpiny jeszcze w Polsce międzywojennej, o czym zaświadcza Witold Gombrowicz.
W końcu XIX wieku społeczeństwo Królestwa powitało nowego cara – Mikołaja II – darem miliona rubli. Wśród przemysłowców, którzy głównie zebrali tę sumę, był też bohater niniejszego zeszytu Jan Bloch. Zgodnie z umową car przeznaczył pieniądze na uruchomienie Politechniki Warszawskiej, co też nastąpiło w znacznej mierze dzięki Blochowi właśnie. Jerzy Łojek w swym znakomitym „Kalendarzu...” nie szczędzi słów potępienia hołdom wobec Romanowa, wiernopoddańczym adresom wygłaszanym po rosyjsku i napisowi na ofiarnej tacy – też po rosyjsku i „od Warszawy”, a nie „od Królestwa Polskiego”. Trudno nie podzielać odrazy historyka i patrioty.