Lekarstwa na swoje obsesje szukał w Starym Testamencie, a jego podświadomość szła w głąb krwawych rytuałów prasemickich. Marzył o Wtórnej Księdze Rodzaju – utrzymywał Sandauer – „opisującej również akt tworzenia – ale nie ludzi już, lecz bezwolnych istot, manekinów – jeszcze jeden mit masochistyczny – zredukowanych do roli automatów, posłusznych każdemu zleceniu”. Czytamy tam, że zabójstwo dokonane „w interesie ciekawego i ważnego eksperymentu może (...) stanowić zasługę” i być „punktem wyjścia dla nowej apologii sadyzmu”.
„Dawne, mistyczne plemiona – czytamy w tymże »Traktacie« – balsamowały swych umarłych. W ściany ich mieszkań były wprawiane, wmurowane ciała, twarze; w salonie stał ojciec – wypchany, wygarbowana żona – nieboszczka była dywanem pod stołem. Znałem pewnego kapitana, który miał w swej kajucie lampę – zrobioną przez malajskich balsamistów z jego zamordowanej kochanki. Na głowie miała rogi jelenie.
Mróz, jaki szedł mi po kościach, kiedy odczytywałem niegdyś te fragmenty, został odcyfrowany – przez okupację. »Do zobaczenia na wystawie z mydłem!« – żegnaliśmy się w getcie; przemiany w lampy i dywany nie przewidywaliśmy. Ale to – miało się sprawdzić i wystarczy zajrzeć do muzeum pohitlerowskiego w Jerozolimie. Okupacja była czasem spełniania się proroctw, udosławniania przenośni. „Naród osobny” Balaama został odosobniony murami i drutami; siewcy »miazmatów« zaczęli rozsiewać tyfus”.