Ze strony matki, Marii, była to rabinacka rodzina Schmelkesów i Schinaglów. Mój praprapradziadek, po drodze do Polski, był naczelnym rabinem Hamburga. Owi protoplaści osiedli potem w Żółkwi, gdzie aż do 1939 r. były przechowywane listy dziękczynne od Jana III Sobieskiego za ich wkład w walkę z Turkami. Notabene dzisiejsi włodarze Żółkwi zapraszają mnie do odwiedzenia miasta moich przodków.
Od dzieciństwa byłem bardzo silnym chłopcem i moje pięści robiły wrażenie, dlatego zapewne antysemityzm dotykał mnie dość oględnie. Nie odczuwałem na sobie tego typu zaczepek ani w polskiej, ani później w rosyjskiej szkole na Syberii. Bardzo mnie jednak zabolało, kiedy po powrocie do Polski w 1945 r. z ogromnym entuzjazmem wstąpiłem do drużyny harcerskiej w Bydgoszczy i po pewnym czasie usłyszałem, że jestem tam persona non grata. Drużynowy oświadczył mi, że ze względu na moje żydowskie pochodzenie w polskim harcerstwie być nie mogę. To odrzucenie spowodowało, że kilka dni później zapisałem się do Związku Walki Młodych, a potem także do Związku Młodzieży Polskiej.
Dotknął mnie też, oczywiście, rok 1968. Robiono wszystko, żeby się mnie pozbyć. Była rewizja w domu, w hotelu, przesłuchania na planie filmu „Pan Wołodyjowski”, próba zorganizowania buntu ekipy. Nieudana, bo szybko uśmierzona przez oświetleniowców, którzy pytanie, kto zamierza strajkować, zadawali, dzierżąc w rękach solidne kable. Czy się to komu podobało czy nie, byłem reżyserem najbardziej patriotycznego filmu, który był wówczas w realizacji, czyli „Pana Wołodyjowskiego”. Jego operator Jerzy Lipman nie wytrzymał jednak presji. Wyjechał wtedy wraz z rodziną z Polski ze względu na dobro swojego syna Piotra, który nagle zaczął mieć problemy w szkole.
Mnie się nie pozbyli, mimo że po nakręceniu „Pana Wołodyjowskiego” miałem kuszące propozycje z Zachodu – jak choćby pozostania we włoskiej wytwórni Cinecitta i realizacji „Carskiego kuriera” albo „Córki kapitana”. Nie przyjąłem ich, bo myślami byłem już przy reżyserowaniu „Potopu”. Po nominacji tego filmu do Oscara nie przystałem na ofertę pozostania w Hollywood, ponieważ wiedziałem, że oznacza to trwałą rozłąkę z krajem, rodzicami i przyjaciółmi. Trudno wtedy było przewidzieć, że system tak się szybko zawali. Jednak mimo tej dziejowej okoliczności zerwanie podówczas więzów z krajem sprawiłoby, że po powrocie do Polski nie zastałbym już rodziców przy życiu. Wróciłbym do kraju jako człowiek – powiedzmy – „drugiej świeżości”.
Nigdy nie miałem rozdwojenia jaźni i nigdy nie czułem się trochę Polakiem, a trochę Żydem. Pomimo żydowskiego pochodzenia wychowałem się w rodzinie ze strony ojca zeświecczonej. O sobie mogę jednak powiedzieć, że jestem teistą, czyli wierzę w Boga.