Żyd czuł się zaszczuty przez Niemców od momentu ich wkroczenia do Polski. Rychło się przekonał o swym losie „podczłowieka” najniższej kategorii – bitego, poniżanego na każdym kroku, pozbawionego domu i mienia, zamykanego w getcie i skazanego na śmierć głodową. Wreszcie stał się ofiarą ludobójstwa obejmującego cały naród. Miał umrzeć tylko dlatego, że był Żydem. W otoczeniu wszędzie widział niebezpieczeństwo. Każdy Niemiec mógł go zamordować, każdy Polak – wydać ukrywającego się w ręce niemieckie, szantażem zabierać pieniądze i kosztowności, w najlepszym razie wyrzucić z udzielonego wcześniej azylu.
Instynkt samozachowawczy nakazywał widzieć w polskim otoczeniu wrogość albo zimną obojętność, a nie pokładać w nim ryzykownego zaufania. Zwłaszcza że dla większości Żydów było to otoczenie obce językiem, wyznaniem i obyczajem. Obcy był obcym zawsze, a teraz stawał się zwykle wrogiem.
Nadzieję przeżycia dawali Sowieci głoszący hasła internacjonalizmu. Wielu Żydów, zwłaszcza młodych, dało się im uwieść i stało się wielbicielami bolszewików, a nawet nimi samymi. Bywało, że zawzięcie niszczyli w otoczeniu z poprzedniej epoki to wszystko, co wydawało się zagrażać sowieckiemu rajowi – także polskich „panów”, ruskich „kułaków”, ale i własnych do niedawna, a dziś „zacofanych” rabinów.
Polak też widział wokół siebie to przede wszystkim, co mu bezpośrednio zagrażało. A pod okupacją sowiecką widział bramy powitalne stawiane przez sąsiadów żydowskich na cześć „wyzwolicieli”, milicje porządkowe i aktywistów służących zaborczej władzy, donosicieli wydających w ręce NKWD najzacniejszych obywateli. Im kto miał skromniejszy zasób wiedzy czy bardziej ograniczone spojrzenie, im mniejszą zdolność do niezależnych i wyważonych sądów, tym częściej skłonny był do uogólnień. Stąd stereotyp „żydokomuny”. I w skrajnych wypadkach zbrodnie, o których chcielibyśmy zapomnieć, a zapomnieć absolutnie nie wolno.
Polak czuł się zdradzony przez sojuszników, którzy we wrześniu nie przyszli z pomocą, przez Sowietów, którzy „wbili nóż w plecy”, i wreszcie przez tę „żydokomunę”, wyhodowaną – jak Mickiewiczowska niewdzięczna gadzina – na własnej piersi. Stalina i Hitlera miał za jedno – za najgorszych wrogów polskości. Do roku 1941 był to pogląd w pełni usprawiedliwiony. Choć totalnego ludobójstwa naszego narodu żaden z bandziorów jednak nie planował, co diametralnie różniło sytuację Polaka i Żyda pod panowaniem niemieckim.