„Przybywam dzisiaj, aby zgodnie z konstytucją zaproponować Zgromadzeniu Narodowemu wypowiedzenie wojny” – te słowa Ludwika XVI, wypowiedziane 20 kwietnia 1792 roku, przyjęto burzą oklasków. Wniosek przeszedł miażdżącą większością głosów. Deklarując wojnę przeciwko Austrii, francuski monarcha po cichu liczył na jej szybkie zakończenie, sądząc, że wojska feudalnej Europy rozbiją w puch armię, której był naczelnym wodzem. Wiedział, że u boku Austrii staną owiani wojskową sławą Prusacy, znał też stan armii francuskiej, niedozbrojonej i notorycznie dezorganizowanej przez dezercje oficerów, którzy w Koblencji organizowali rebelianckie oddziały. Podobne informacje mieli rewolucjoniści, dlaczego zatem tak ochoczo parli do walki?
W wyniku rewolucji burżuazja zyskała decydujący wpływ na rządy, ale jednocześnie odziedziczyła ogromny dług ciążący na Francji ancien régime’u, który powiększały koszty przeprowadzanych reform. Próbowano temu zaradzić, początkowo skutecznie, wypuszczając w grudniu 1789 r. w obieg asygnaty – papierowy quasi-pieniądz. Jednak już półtora roku później asygnaty zaczęły tracić na wartości, a marne zbiory w roku 1791 tę tendencję wzmogły, wywołując falę spekulacji. Skutki narastającej drożyzny odczuło całe społeczeństwo, lecz najbardziej jego uboższe warstwy. Reakcja była natychmiastowa – przez cały kraj przetoczyła się fala gwałtownych wystąpień ludu.
Kryzys ekonomiczny zbiegł się w czasie z kryzysem politycznym (próba ucieczki króla), co postanowili wykorzystać rewolucjoniści, świadomi, że bez wsparcia ludu nie są w stanie utrzymać się przy władzy. Ruszyła machina propagandy, obarczając winą za kryzys gospodarczy arystokratów wspomaganych przez feudalne dwory. Wypowiedzenie wojny było ucieczką przed konfliktem z ludem, kontrolowanym ukierunkowaniem jego spontanicznego gniewu.
Bogdan Borucki, historyk, zastępca redaktora naczelnego „Mówią wieki”