Miała 16 lub 17 lat. Wraz z matką roznosiła pieczywo po podupadającej miejscowości letniskowej N. i okolicznych wioskach. Chodziła nędznie ubrana, głowę okrywała czarną włóczkową chustką. Niezależnie od biedy nękającej matkę i córkę, odkąd „Symcha wozem czarnym odwieziony został na kirkut”, ubiór ten maskował urodę dziewczyny, o którą bardzo bała się wdowa po umęczonym niepowodzeniami w handlu i „jakąś przewlekłą chorobą” małżonku. Esterka była bowiem po ojcu raczej wątła, zdrowie jej nie dopisywało i matka liczyła tylko na to, że skuteczne okaże się wstawiennictwo zmarłego Symchy „za córeczką, na którą czyha bieda, choroba i śmierć”. Prawdziwą zmorą Symchowej byli zaś podmiejscy włóczędzy, w każdej chwili mogący napaść zbyt ładną jej zdaniem Esterkę.
Tak się też stało. Ktoś taki na mało uczęszczanej drodze spotkał młodą Żydówkę. Był pijany, nawet nie pamiętał, jak w szamotaninie nadziała się na jego nóż. Gwałtu nie stwierdzono.
„Gdyby żal po ziemi miał być tą kołatką, na odgłos której umarli obudzą się kiedyś i wstaną, czy ty wstaniesz?” – zastanawiał się autor, który skądinąd jeszcze za życia (zmarł w 1934 roku) popadł w zapomnienie.