Z kilkuset ocalonych podczas wojny powstaje imponująca liczba sięgająca wielu tysięcy. Znaczenie liczb najlepiej widać przy porównaniach. Toteż efekty schindlerowskiego przedsięwzięcia reżyser zestawia z nader skromną liczbą kilku tysięcy starozakonnych Żydów żyjących obecnie w Polsce. Absurd takiego porównania odkryje każdy, kto opanował cztery podstawowe działania rachunkowe. Ale nie osoby, którym cień polonofobii zakrywa nawet arytmetykę.
Autor tego zeszytu Robert Szuchta wśród Żydów ocalonych przez Polaków wymienia dzieci, którym życie ocaliły siostry zakonne w swoich ochronkach i sierocińcach. Jeśli wobec tej grupy liczącej 5 tysięcy małych Żydów – którzy mogli dorosnąć i założyć rodziny – zastosować „mnożnik Spielberga”, to uzyskamy liczbę przynajmniej kilkakrotnie przewyższającą tę, jaką podaje on w odniesieniu do osób zatrudnionych u Schindlera i ich potomków. Przy czym polskie siostry zakonne – w przeciwieństwie do nazistowskiego przemysłowca – naprawdę narażały swoje życie, ratując te dzieci.
Pamiętam opowieść osoby, która podczas okupacji przewoziła takie dzieci do zakonnych sierocińców (wspomniałem o tym przed tygodniem), a po wojnie – nadal pracując w stołecznej opiece społecznej – łączyła chłopców i dziewczynki z ich rodzicami. Zapamiętałem smutek owej opiekunki, która rodziców niemal w ogóle nie odnajdywała, bo od dawna nie żyli, zamordowani przez hitlerowców. Szczególnie zapadł mi w pamięci obraz pewnego chłopca. Do dziś go widzę – miłego, bystrego, rudowłosego ulubieńca całej opieki społecznej. Mówił biegle po polsku, ale nie o tęsknocie za rodziną. I proszę sobie wyobrazić, że znaleziono jego matkę! Rzucił się w jej objęcia, płakał i szeptał po żydowsku: – Mamełe...
– Przypomniał sobie matkę, a matka przypomniała mu język, którym do niego mówiła. Cud prawdziwy – kończyła się wśród łez ta opowieść. Noszę tę scenę we wspomnieniach, jak w sercu noszę od wielu już, niestety, lat pamięć o opowiadającej. Podobno wyraz „matka” we wszystkich znanych językach zaczyna się na „m”. „Mother”, „maman”, „mat”„, „mutter”... itd. Jeśli jednak miałbym szybko zacząć wymieniać te wyrazy, to zacząłbym, oczywiście – „matka”, ale zaraz potem – „mamełe” właśnie, a przed oczami stanęłaby mi owa scena z opieki społecznej w zrujnowanej, spalonej, przypominającej cmentarz Warszawie, gdzie jednak znów odradzało się życie. Polskie, ale też – żydowskie.
Wiele przykrych rzeczy jest do powiedzenia w tym zeszycie, gdzie słowa o ocaleniu mieszają się z antysemityzmem, żydokomuną, pogromem... Chciałbym jednak, aby czytelnik zapamiętał również, jak ja, tamtego rudego chłopca. Może nakręci o nim kiedyś film.