Jeżeli chodzi o bitwy, to nie lubimy rzeźni. Z moim szanownym kolegą Jarosławem Krawczykiem napisaliśmy na zmianę dokładnie 139 edytoriali poprzedzających zeszyty: „Zwycięstwa oręża polskiego” i „Chwała oręża polskiego”, „Bitwy świata” oraz ich kontynuację – bieżący cykl „Batalie i wodzowie wszech czasów”. Chwaliliśmy śmiałe manewry rozstrzygające błyskawicznie zbrojne starcie. Woleliśmy jeńców niż zabitych przeciwników.
Bliższy nam był „mister mokrego półpancerza” Stefan Czarniecki, który pod Warką rozpędził Szwedów w try miga, tracąc 100 jeźdźców i może drugie tyle zakatarzonych po kąpieli w zimnej wezbranej Pilicy, niż dyktator, który nie chciał wojny z carem – Józef Chłopicki. Zwlekał z uderzeniem na Rosjan, kiedy był sposobny czas, więc potem pod Olszynką Grochowską trupy polskie i rosyjskie liczono na około 20 tysięcy. Charles Francois Dumouriez stracił pod Valmy 200 żołnierzy, a odważną postawą odmienił losy wojny. Napoleon stracił pod Borodino 30 tysięcy Francuzów, zabił przynajmniej tyle samo Rosjan, a nie osiągnął nic. Przed rokiem pisaliśmy, że „jeśli piekło rzeczywiście istnieje, to smażą się w nim panowie Erich von Falkenhayn oraz Joseph Joffre”. To za bitwę pod Verdun, której krwawe żniwo można uznać za celowe ludobójstwo. Jatek z Krawczykiem nie znosimy.
Poza śmiałym uderzeniem, najlepiej oskrzydlającym, kochamy bohaterów gotowych nawet do ofiary życia w imię prawdziwie godnej idei.
Bardziej cenimy przy tym obronę ojczyzny niż zabór cudzych ziem. Dlatego chwalimy Leonidasa, Wercyngetoryksa, Eleazara, Joannę d’Arc, Żółkiewskiego i Dąbka, choć to postacie tragiczne, a z mieszanymi uczuciami podchodzimy do takich zwycięzców, jak Cezar, Piotr I i Fryderyk II. Kiedy przygotuje się do druku opisy 139 batalii, bywa już dość rozłupanych głów, odrąbanych rąk, rozciętych tułowi, zwałów trupów na pobojowiskach, cierpień poranionych.
Jeżeli w ogóle można znaleźć coś pięknego w wojnie, to opór przeciw barbarzyństwu, obronę przed najazdem, przykłady poświęcenia. Szlachetnych ludzi. Pisaliśmy o nich, ale w ciągu tych 139 tygodni, czyli ponad dwóch i pół roku, nigdy jeszcze nie zapowiadaliśmy kobiety, która poświęciła się nie zadawaniu śmierci i ran, lecz przeciwnie – ratowaniu przed zgonem i niesieniu ulgi w cierpieniu. To Florence Nightingale, szlachetna Angielka, pielęgniarka wszech czasów.