Wielokrotnie już i z różnych okazji podkreślaliśmy tu wagę, jaką Żydzi przywiązywali do słowa pisanego. Brało się to oczywiście z szacunku do świętych ksiąg i choć popularnej gazety porównać z Torą niepodobna, a nawet nie wypada, to jednak wspólny mianownik, jak najbardziej materialny, je łączy. Słowo uwiecznione piórem i drukiem.
Dzieci żydowskie od najmłodszych lat uczyły się czytać i pisać w chederach – w odróżnieniu na przykład od dzieci z polskich wsi, które aż po czasy Macierzy Szkolnej nie były obejmowane powszechną nauką w ojczystym języku. Dlatego z analfabetyzmem na naprawdę dużą skalę walczono u nas jeszcze w okresie międzywojennym. Dzieci w chederach stykały się oczywiście ze starożytnym językiem Izraela, a nie z używanym na co dzień jidysz bądź używanym przez nieżydowskie otoczenie polskim, rosyjskim czy niemieckim, ale miało to jeszcze dodatkowy plus.
Oto Żydzi od dzieciństwa pojmowali, że na oznaczenie tych samych pojęć można używać całkiem różnych języków, pisanych nawet w odmiennych alfabetach. Skłonność do ich zgłębiania potęgowała jeszcze konieczność porozumiewania się – by pracować, kupować, sprzedawać, żyć po prostu – z Polakami, Rosjanami czy Niemcami.
Podobnie było z ciekawością nowin ze świata dalszego i bliższego. Konflikty zbrojne, zamieszki i wszelkie niepokoje niosły na ogół Żydom znacznie większe zagrożenie niż miejscowej ludności. Pokój lub wojna oznaczały też koniunkturę lub jej brak. Powodowały wzrost bądź spadek cen, pracę lub bezrobocie, wahania podaży i popytu, od których zależał los wielu drobnych rzemieślników, handlarzy i domokrążców, ale i wielkich przemysłowców oraz bankierów. Sposób ich egzystencji w naturalny sposób kazał szukać bieżących wiadomości – a więc sięgać po gazetę.
Autor tego zeszytu, znakomity prasoznawca profesor Marian Fuks, przytacza liczne przykłady rozwoju czasopiśmiennictwa żydowskiego, zwłaszcza od końca XIX wieku i podczas międzywojnia – duże nakłady, liczne tytuły, dynamicznych wydawców, obrotnych dziennikarzy. Najbardziej utkwił mi w pamięci obraz Mławy, gdzie nie wychodziła żadna polska gazeta, a za to żydowskie – aż dwie. Warto sobie wyobrazić przedwojenną ulicę nie tylko sztetlu, ale i wielkiego miasta, z tymi kioskami pełnymi „żargonowych” na ogół gazet i ich czytelników, aby mieć przed oczami obraz tak różny od dzisiejszego jak jidysz pisany z prawej do lewej strony tak zwanymi robaczkami od polskiego w alfabecie łacińskim.