Chrześniacy prezydenta Mościckiego

Żyje ich jeszcze blisko 300. Każdy jest siódmym synem w rodzinie i jeśli nie na pierwsze, to na drugie imię ma Ignacy – po swoim ojcu chrzestnym Ignacym Mościckim, prezydencie II Rzeczypospolitej

Aktualizacja: 10.11.2008 12:02 Publikacja: 10.11.2008 04:11

W PRL strach się było przyznawać do tego, że jest się chrześniakiem prezydenta II RP – mówi Kazimier

W PRL strach się było przyznawać do tego, że jest się chrześniakiem prezydenta II RP – mówi Kazimierz Ignacy Stokłosa

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Na spotkaniach mają problem z mówieniem do siebie po imieniu. – Powiesz Ignacy i wszyscy się odwracają – żartuje Władysław Ignacy Ratajczak z Kościana w Wielkopolsce.

Przed wojną było ich blisko 900. Najstarszy urodził się w 1926 r., najmłodszy – tuż przed wojną w 1939 r. Dziś żyje około 300. Wszyscy pochodzą z wielodzietnych rodzin.

– Takie było założenie dekretu prezydenta z 1926 r. mającego wspierać prorodzinną politykę – zaznacza Kazimierz Ignacy Stokłosa, prezes Wielkopolskiej Rodziny Stowarzyszenia Chrześniaków Prezydenta II RP Ignacego Mościckiego.

Prezydent zobowiązał się, że każdy siódmy chłopak w rodzinie zostanie wpisany jako jego chrześniak. Nie chodziło tylko o splendor – każdy z chrześniaków miał zagwarantowane dekretem przywileje.

– W szkole mówiono o każdym z nas Mościcki i nazywano dziećmi szczęścia – opowiada Kazimierz Ignacy Pluciński z Gorzowa Wielkopolskiego.

Chrześniacy prezydenta dostawali od państwa książeczkę oszczędnościową, a na niej 50 zł (równowartość połowy ówczesnej pensji nauczycielskiej) na 6 proc. Mieli też przywilej bezpłatnej nauki w kraju i za granicą, także na studiach wyższych, stypendium, bezpłatne przejazdy i opiekę zdrowotną. Ulgi na komunikację miało też rodzeństwo chrześniaka.

[srodtytul]Sprawdzali do czwartego pokolenia[/srodtytul]

Kandydatów na chrześniaków szukali urzędnicy prezydenckiej kancelarii i lokalne władze. Przede wszystkim to jednak rodzice musieli zgłosić, że mają siódmego syna.

„Z powodu przybycia mi siódmego z rzędu syna mam wielki zaszczyt prosić Pana Prezydenta o zezwolenie na wpisanie do akt chrztu jako Ojca Chrzestnego mego nowo narodzonego syna, któremu na chrzcie świętym nadane będzie imię Ignacy (...)” – pisali ojcowie do Kancelarii Prezydenta II RP.

Warunek: rodzina chrześniaka musiała być rdzennie polska i niekarana. Kazimierz Ignacy Stokłosa, rocznik 1928, jest jednym z najstarszych żyjących chrześniaków prezydenta. Pochodzi ze wsi Jeziora koło Żnina. – Nie wystarczyło być siódmym synem w rodzinie – zaznacza. – Nim przyszło z Warszawy potwierdzenie, rodzina była dokładnie prześwietlona przez proboszcza i miejscowe władze – opowiada. W jego przypadku trwało to kilka miesięcy.

Rodzice Kazimierza Ignacego Plucińskiego ze wsi Grzegorzew niedaleko Koła czekali z chrztem syna aż półtora roku. W okolicy nie było wcześniej nikogo, kto dostąpiłby takiego zaszczytu. Dopiero starszy brat dowiedział się, że w Brdowie jest szewc, który ma syna chrześniaka.

– Pojechał wybadać sprawę, a ojciec napisał prośbę do Warszawy – opisuje Pluciński. – Sprawdzali do czwartego pokolenia po stronie mamy i ojca, aż już ludzie we wsi plotkowali, że u Plucińskich trzymają nieochrzczone dziecko.

W imieniu prezydenta Mościckiego na chrzest Plucińskiego przyjechał starosta kolski z komendantem policji.

Ignacy Bolesław Jagoszewski z Białegostoku twierdzi, że jest jednym z nielicznych, których do chrztu osobiście trzymał Ignacy Mościcki. Jego rodzice mieszkali we wsi Przysowy w powiecie przasnyskim na Mazowszu. Wychowywali dwie córki i siedmiu synów. – Ja byłem najmłodszy – mówi. O tym, że siódmy syn ma zagwarantowaną szczególną opieką prezydenta RP, powiedział rodzicom organista, gdy przyszedł z opłatkiem. – To on awizował mnie w Warszawie – opowiada Jagoszewski. Wstrzymano chrzest i czekano na odpowiedź. Mały Ignacy, który już sam mógł iść do kościoła, został ochrzczony w Chorzelach. – Później było przyjęcie na plebanii – opowiada na podstawie przekazów rodzinnych.

[srodtytul]W PRL jako krwiopijcy[/srodtytul]

Gdy wybuchła wojna, najstarsi chrześniacy Mościckiego mieli po 11 – 13 lat, a najmłodsi – roczek, dwa. – Żaden z nas nie zdołał skorzystać z prezydenckich przywilejów – zaznacza Kazimierz Ignacy Pluciński. Przez lata okupacji musieli zapomnieć o zdobyciu wykształcenia czy darmowych przejazdach. Rodzice trzymali jednak czerwone książeczki niczym relikwie. Liczyli, że po wojnie wybiorą pieniądze wraz z odsetkami. Ojciec Ratajczaka nie rozstawał się z książeczką nawet podczas pobytu w obozie w Żbikowie.

Po wojnie chrześniaków prezydenta Mościckiego nazywano jednak sanacyjnymi krwiopijcami. – Strach było przyznawać się do tego – wspomina Kazimierz Ignacy Stokłosa.

Gdy pokazywali w banku czerwone książeczki, urzędnicy kazali im je palić i nie przyznawać się do sanacyjnego prezydenta. Wielu chrześniaków miało w PRL kłopoty z dostępem do szkół i znalezieniem odpowiedniej pracy.

Ignacy Jagoszewski na drugie imię ma Bolesław. Matka napisała więc do prezydenta Bolesława Bieruta, by wypłacił pieniądze z książeczki założonej przez prezydenta II Rzeczyspolitej Ignacego Mościckiego.

– Odpisali, by się zapisała do partii, to zostanie nagrodzona. Odmówiła – wspomina syn. Po szkole dostał nakaz pracy i dopiero po latach udało mu się skończyć studia.

Zaczęli się szukać w wolnej Polsce– Wiedziałem, że musi nas być więcej, tylko jak odnaleźć chrześniaków? – zastanawiał się w 1990 r. Kazimierz Pluciński.

Zaczął słać anonse do gazet, dawał ogłoszenia w radiu. Na pierwszym spotkaniu w Gorzowie Wielkopolskim pojawiło się kilkanaście osób. Zabrali się do poszukiwania pozostałych. Założyli Krajowe Stowarzyszenie Chrześniaków Prezydenta II RP Ignacego Mościckiego, którego pierwszym prezesem został Pluciński.

[wyimek]Chrześniacy mieli zagwarantowaną bezpłatną naukę, stypendium oraz darmowe przejazdy i lekarza[/wyimek]

Na kolejny zjazd przyjechało już blisko 100 chrześniaków. Część mieszka poza krajem: w Rosji, na Ukrainie, w Niemczech, Kanadzie, USA. Odnalazł się nawet chrześniak w Mińsku na Białorusi. Przyjechał na zjazd, ale miał bilet tylko w jedną stronę i musieli zrobić zrzutkę, by mógł wrócić. Rodzina Ignacego Edwarda Janickiego z Tczewa na Kaszubach po 1945 r. wyjechała z Polski. – Jest Niemcem i nawet nie mówi po polsku, ale przyjeżdża, by spotkać się z braćmi chrzestnymi – opowiada Pluciński.

– Odkryliśmy, że wśród chrześniaków były również co najmniej trzy pary bliźniaków, czyli nie tylko siódmy, ale i ósmy syn był wyróżniony przez prezydenta Mościckiego – mówi Ratajczak.

W gronie chrześniaków są profesorowie, oficerowie, aktorzy, księża, synowie powstańców śląskich i wielkopolskich, żołnierzy wojny bolszewickiej w 1920 r. i września 1939 r. W 1993 r. udało im się sprowadzić ze Szwajcarii prochy prezydenta Mościckiego i jego żony Marii.

[srodtytul]Czerwone książeczkina pamiątkę[/srodtytul]

Chrześniacy podjęli starania, by odzyskać pieniądze z czerwonych książeczek. Obliczyli, że dziś przedwojenne oszczędności warte są kilka tysięcy dolarów. Pisali do kolejnych marszałków Sejmu i Senatu, prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, pełnomocnika ds. rodziny, a nawet do Strasburga.

– Czy istnieją regulacje prawne pozwalające na waloryzację tych oszczędności? – pytała w 2003 r. ministra finansów senator Anna Kurska. Odpowiedź była krótka: „jakiekolwiek roszczenia obywateli wobec systemu bankowego istniejącego w Polsce przed II wojną światową nie mogą być obecnie skutecznie dochodzone”.

Chrześniaków najbardziej zabolało uzasadnienie ministerialnej odpowiedzi, że „majątek narodowy Rzeczypospolitej Polskiej wypracowany został wysiłkiem wielu pokoleń i jego poważne uszczuplenie przez realizację roszczeń z okresu przedwojennego byłoby poważnym obciążeniem dla budżetu państwa”. – A czy my na ten dorobek Rzeczypospolitej nie pracowaliśmy? – pytają.

Są jednak honorowi i przestali już wierzyć, że państwo wypełni zobowiązania przedwojennego prezydenta.

– Trzymam tę czerwoną książeczkę na pamiątkę i nie mam zamiaru nikogo błagać, by wypełnił testament Mościckiego – mówi Jagoszewski.

Dla chrześniaków publicznie dane słowo przez prezydenta kraju jest święte, bez względu na upływ czasu czy poglądy polityczne.

– Nawet jeżeli nie mogą zrealizować obietnicy przedwojennego prezydenta, to przynajmniej prezydent, premier lub marszałkowie mogliby znaleźć chwilę na spotkanie, uścisnąć dłoń i porozmawiać przy kawie. Za kilka lat już nas nie będzie – mówią z żalem chrześniacy prezydenta II RP profesora Ignacego Mościckiego.

[ramka][b]Naukowiec, wynalazca i mąż stanu[/b]

Ignacy Mościcki (1867 – 1946) był synem powstańca styczniowego. Ukończył politechnikę w Rydze. Wykładał na szwajcarskim uniwersytecie we Fryburgu oraz na Politechnice Lwowskiej, której był rektorem w latach 1925 – 1926. Potem przeniósł się na Politechnikę Warszawską. Wynalazł metodę uzyskiwania z powietrza azotu na skalę przemysłową. Uważany jest za twórcę polskiego przemysłu chemicznego. Był dyrektorem kombinatu azotowego w Chorzowie i założycielem Państwowych Zakładów Azotowych w Tarnowie – Mościcach.

4 czerwca 1926 r. z inicjatywy marszałka Józefa Piłsudskiego został prezydentem II RP. Urząd sprawował do 30 września 1939 roku. Po wybuchu II wojny światowej był internowany w Rumunii. Zmarł 2 października 1946 r. w Versoix pod Genewą. [/ramka]

Na spotkaniach mają problem z mówieniem do siebie po imieniu. – Powiesz Ignacy i wszyscy się odwracają – żartuje Władysław Ignacy Ratajczak z Kościana w Wielkopolsce.

Przed wojną było ich blisko 900. Najstarszy urodził się w 1926 r., najmłodszy – tuż przed wojną w 1939 r. Dziś żyje około 300. Wszyscy pochodzą z wielodzietnych rodzin.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń