Sądził, że rozpościerający się u jego stóp obóz jest bezbronny, ponieważ wojownicy toczą bój na południu, skąd dochodziły echa głośnej kanonady. Jednocześnie wysłał kuriera, który miał sprowadzić tabory i oddział Benteena.
Sierżant Kpine wypełnił swoje zadanie szybko, acz nieskutecznie. Benteen uznał, że rozkaz dotyczy jedynie McDougalla, sam tylko nieznacznie przyspieszył tempo marszu. Wkrótce dotarł do niego drugi goniec, trębacz John Martin z krótkim liścikiem. „Benteen, przychodź – pisał Custer. – Duża wieś. Spiesz się. Przywieź juki”.
Treść listu nie pozostawiała wątpliwości, że głównodowodzący jest w potrzebie. Niestety, przeliczył się, licząc na inteligencję podkomendnego, który uznał, że skoro ma przywieźć amunicję, to musi zwolnić marsz i zaczekać na tabory. Niebawem dotarł pod wzgórze, gdzie po walce dochodzili do siebie żołnierze Reno. Major wyjechał na spotkanie Benteena i rozkazał mu ochraniać przegrupowanie batalionu.
Kapitan nie wiedział, co robić, ale posłuchał zrozpaczonego głosu Reno: „No dobrze, straciłem połowę ludzi! Lepiej się nie dało!”. Te słowa i odgłosy chaotycznej walki z nacierającymi grupkami Siuksów przekonały Benteena do rozwinięcia swych ludzi w tyralierę.
Tymczasem Custer rzucił do walki w wąwozie połowę swych sił. Zdawał sobie sprawę z klęski Reno i ruszając do ataku, chciał go odciążyć. Spodziewał się też, że umocniwszy się w wąwozie, będzie mógł się utrzymać do nadejścia odsieczy. Przy dźwiękach pułkowego hymnu „Garry Oween” półbatalion Yatesa ruszył galopem do przodu. Kiedy kawalerzyści dotarli do brzegów rzeki, Siuksowie przywitali ich głośnym wyciem, kulami i strzałami. Yates znalazł się w ciężkich opałach, toteż Custer z drugim półbatalionem ruszył, aby go wesprzeć. Drogę zagrodził mu jednak huraganowy ogień indiańskich karabinów i strzelb. Custer komendami zebrał rozproszony oddział, który miarowymi salwami odparł zbliżających się Siuksów.