Jej ojciec Saul Wołkow był na Wileńszczyźnie właścicielem tartaku i kilku domów, „żyjąc za pan brat z okolicznym ziemiaństwem”. Nie przeszkodziło to córce w latach szkolnych komunizować i w 1939 r. z nadzieją witać Sowietów. Niebawem też zaczęto ją widywać z kapitanem Armii Czerwonej, co zaniepokoiło ojca dziewczyny. Kazał się jej przedostać do Lwowa i tam czekać na resztę rodziny.

Nie doczekała się. Tuż po jej wyjeździe Sowieci „wysłali Wołkowów w głąb swej rozległej ojczyzny i w ten sposób uchronili ich od pieców niemieckich”. Raisa we Lwowie spotykała się z młodym psychiatrą Sebastianem Goldsteinem. To on namówił ją, by została w mieście po wejściu Niemców.

Nie dość tego, że tak uczyniła, to wzięli ślub, po którym Raisa odkryła, że mąż wymaga leczenia, i to psychiatrycznego właśnie. Zaczęła się dla niej gehenna: musiała utrzymywać Sebastiana, chronić go – we Lwowie, a następnie w Warszawie, a on – przy wybitnie semickim wyglądzie – prowokował los, nie chcąc się ukrywać.

Sebastian został w końcu osadzony na Pawiaku i zastrzelony w ruinach getta. Raisa zginęła w powstaniu warszawskim we wrześniu 1944 roku. Zwłoki jej, a naprawdę „swoją krwawą szczyptę gliny”, ekshumował ojciec po powrocie do Polski dwa lata później. Zaraz też pojechał dalej: do RPA w Afryce. W Polsce bowiem – powiadał – „za dużo krwi, a za mało bezpieczeństwa”.