We wstępie do dzisiejszego zeszytu trzeba w ogóle przypomnieć, kto to taki Burowie i skąd się wzięli na południu Afryki. Otóż – wbrew odruchowym skojarzeniom – nie jest to jedno z plemion Zulusów ani Hotentotów. To biali ludzie z Europy.
Najbielsi z białych, można by powiedzieć, biorąc pod uwagę skrajnie rasistowskie poglądy i poczynania ich potomków w RPA, utrzymujących tam apartheid jeszcze kilkanaście lat temu. A zaczęli zasiedlać tamtejsze tereny dawno temu, bo w połowie XVII wieku. „Zasiedlać” to oczywiście eufemizm – najpierw je podbijali, wyrzynając, wypędzając lub zniewalając czarnych mieszkańców.
Białych zdobywców łączyło przede wszystkim wyznanie – kalwinizm. Ten nurt ewangelicki dominował wśród przybyszów z Niderlandów, Niemiec i kilku innych krajów, z dość licznymi francuskimi hugenotami. Na migrację miało niewątpliwie wpływ pokonanie hugenotów we Francji oraz krwawe jatki wojny trzydziestoletniej pustoszące centrum Europy. Nie dajmy się zwieść opowieściom o biednych protestanckich owieczkach wyzutych z ojcowizny, łagodnych i żyjących po bożemu wśródkatolickiego fanatyzmu.
Protestanci w ogóle, a kalwinści w szczególności, należeli do fanatyków najbardziej zagorzałych. W sensie jak najbardziej dosłownym, bo innowierców zwykli palić na stosie częściej niż ktokolwiek inny. Kraje protestanckie odmawiały pełni praw wyznaniowych i obywatelskich katolikom jeszcze w XIX wieku.
Takie właśnie piękne tradycje Burowie (po niderlandzku Boerowie – chłopi, rolnicy, farmerzy) przenieśli do swej afrykańskiej ziemi obiecanej, wprowadzając na niej segregację rasową. Mieli też cechy, nie powiem, budzące sympatię i podziw. Byli odważni, zaradni, pracowici, dążący do oparcia swej wspólnoty na demokratycznych zasadach.