Przed każdą rocznicą śmierci cadyka Elimelecha na rzeszowskim lotnisku w Jasionce pełna mobilizacja służb, bo takie oblężenie lotnisko przeżywa tylko raz w roku. Co chwilę lądują wyczarterowane boeingi z Nowego Jorku, Tel Awiwu, Londynu, Brukseli, Paryża. I tak przez kilka dni. Niektórzy przylatują do Krakowa, Warszawy, bo lotnisko w Jasionce nie jest w stanie naraz przyjąć tylu samolotów. Następnie wynajętymi autobusami i taksówkami wprost udają się do Leżajska.
– Wożę chasydów już wiele lat. To trudni klienci i potrafią się targować – opowiada rzeszowski taksówkarz. – Ci z Londynu czy Brukseli to jeszcze płacą według stawki, ale z Izraela potrafią nawet o połowę zbić cenę. Modlą się w taksówce i targują. Większość chasydów nie należy do najbogatszej kasty żydowskiej. Kosztowną podróż finansuje im gmina lub sponsorzy. Jest to dla nich podróż życia. Najwięcej przyjeżdża starszych chasydów, biegle władających językiem polskim. Radują się, że odwiedzili kraj, który kiedyś był ich ojczyzną.
[srodtytul]Modlitwa i tańce[/srodtytul]
Nareszcie są w upragnionym miejscu. Tłum ortodoksyjnych wiernych w czarnych chałatach, w kapeluszach lub wysokich futrzanych czapach, z charakterystycznymi pejsami przyciska się do odbudowanej mykwy, by obmyć się przed wejściem na cmentarz. Ci, co nie zdążą, mogą to zrobić za cmentarną bramą. Młodzi chłopcy z Leżajska zwietrzyli interes.
[wyimek]Wierzą, że wszystkie ich prośby zostaną spełnione. Przyjeżdżają prosić cadyka o zdrowie, posag, powodzenie w interesach, płodność. – Za dwa miesiące biorę ślub. Przyjechałem się tu modlić, by żona była dobra oraz byśmy mieli dużo zdrowych dzieci – mówi młody chasyd z Brooklynu [/wyimek]