Długie, czarne chałaty odsłaniają u dołu białe pończochy w płytkich pantoflach. Dziwo, którym gojki straszyły swe niesforne dzieci. Ale dla chasydzkich wyznawców cadyk był osobą godną uwielbienia i szacunku, a każde jego słowo było na wagę złota.
Autorka dzisiejszego zeszytu Aleksandra Król opisuje takich świętych mężów chasydzkich, którzy założyli na ziemiach polskich słynne dwory, przyciągające szczególnie wielu zwolenników. Odkrywamy wśród nich uczonych i myślicieli potrafiących zgłębiać tajemnice Tory, a także znawców dusz ludzkich, którzy umieli doradzić i rozstrzygnąć najbardziej zawikłane sprawy życia codziennego.
Jedni mieli wspaniałe dwory, inni starali się żyć w ubóstwie. Byli tacy, którzy oddawali się modlitwie i skupieniu, oraz tacy, którzy kochali muzykę i śpiew. Naprawdę warto ich poznać, bo wszyscy mieli jakąś niebywałą charyzmę powodującą, że wyznawcy czuli się bliżej Boga. To łączy świętych mężów każdej z religii.
Z lektury „Dworu” Isaaca Bashevisa Singera pamiętam zwłaszcza poruszający rozdział poświęcony młodemu świętemu wspólnoty chasydzkiej z Marszynowa Johananowi, który był zarazem zięciem głównego bohatera – przedsiębiorczego Kalmana, cieszącego się pełnią życia jak najbardziej doczesnego.
Kiedy teść trafił na dwór męża swej córki w Marszynowie, nagle poczuł potrzebę modlitewnego skupienia, egzystencji w rytmie żydowskich świąt, porzucenia gonitwy za pieniądzem. Podobnie stało się w Rosz Haszana z setkami innych Żydów. „Nagle Marszynów stał się za mały, żeby pomieścić wszystkich zwolenników Johanana. Nigdy jak Marszynów Marszynowem nie widziano czegoś podobnego” – pisze Singer.