Korczak postanawia zrzec się własnego domu, aby stworzyć dom dla innych, zrezygnować z własnych dzieci, aby oddać się dzieciom osieroconym. Wybiera życie nie dla siebie, lecz dla innych, własnym kosztem.Słowną obronę wartości przekształca w służbę konkretnemu człowiekowi. „Potrzeba działania sprawnego na ograniczonym własnym warsztacie” – bardzo skromnie podsumuje to później w „Pamiętniku”.
W wyborze wzoru życia jako służby zbiegały się żydowska i chrześcijańska tradycja etyczna ze specyficznym etosem inteligenckim. Przy rozbieżnych racjach – tu religijnych, tam świeckich. Wspólną była powinność zatroszczenia się o los słabych, nieszczęśliwych – bliźniego, który nas potrzebuje, i przekonanie, że na tej drodze ważna jest gotowość poświęcenia nawet własnych potrzeb i ambicji.
Taką treść zawierało inteligenckie ofiarnictwo społeczne, które odpowiedzialność za warstwy „niższe” sprzęgało z nakazem zrzeczenia się czegoś dla ich dobra. Jak w klasycznym dla tego wzorca przykładzie doktora Judyma z „Ludzi bezdomnych”. Podobny wydźwięk społeczny zdaje się również posiadać propozycja tłumaczenia formuły miłości bliźniego z Dekalogu przez niektórych żydowskich egzegetów jako: „kochaj bliźniego, bo on jest jak ty” lub „jest równy tobie”.
W sytuacji Żyda-Polaka, podwójnie innego, wolno też dopatrzyć się jednego z ważnych motywów zwrócenia uwagi ku dziecku. Korczak uważał, że dzieci tworzą jak gdyby odrębną klasę społeczną, gnębioną i poniżaną jak proletariat. Z drugiej strony – powtarzał – nie ma dzieci; są ludzie. A to znaczyło, że należą im się takie prawa jak dorosłym oraz szacunek. To był kanon Korczaka – pedagoga i obrońcy dzieciństwa. Zasadom tym poświęcił najważniejsze książki o wychowaniu („Jak kochać dziecko”, 1920 r., „Prawo dziecka do szacunku”, 1928 r.) i realizował je w praktyce. Sprzymierzały się one z ideą naprawy świata.
Od „ludu” do „dziecka” – głównego i całożyciowego obiektu troski, przywiodły go naturalne predyspozycje uczuciowe i wrażliwość moralna. Połączone z wiedzą o dziecku zdobytą w czasie studiów i praktyki lekarskiej. Rosła w nim niezgoda na przedmiotowe traktowanie małych ludzi, podobnie jak w podejściu do „ludu” odpychał go paternalizm niektórych działaczy pozytywistycznych. Stopniowo, a może właśnie w chwili nagłego olśnienia, o którym pisał w liście do przyjaciela, uświadomił sobie, że d z i e c k o może stać się nadzieją na lepszy świat. Nowy przybysz i nowe wychowanie mogłyby stać się środkiem i celem przekształcania świata, sprawić, by stał się bardziej ludzki i czysty. „Zreformować świat, to znaczy zreformować wychowanie” – to było jego najwcześniej sformułowane odkrycie. Określiło ono jego powołanie i wyznaczyło własny, szczególny sposób bycia w świecie.