Ogień turecki była tak intensywny i celny, że część żołnierzy alianckich, która zległa na ziemi niczyjej, zasłaniała sobie twarze saperkami. Turcy nacierali, usiłując zepchnąć siły inwazyjne do morza. 19 maja przeprowadzili zmasowany sześciogodzinny, przeprowadzany w kilku falach atak, 30 tys. żołnierzy na pozycje ANZAC. Został on odparty i kosztował Turków aż 10 tys. ludzi, w tym 3 tys. zabitych.
Rozkładające się ciała leżały później przez pięć dni na pobojowisku, nad którym unosił się straszliwy fetor. Dopiero groźba wybuchu epidemii wśród żywych skłoniła obie strony do zawarcia lokalnego rozejmu i pogrzebania poległych. Jak pisał turecki żołnierz Memisz Bajraktir: „Niezliczeni zabici, niezliczeni! Niemożliwe jest ich policzenie”.
Alianci bardzo szybko nabrali respektu dla przeciwników, doceniając ich bohaterstwo, ofiarność i bitność. Przed lądowaniem na Gallipoli powszechnie uważano Turków za niepiśmienną barbarzyńską bandę, którą rozpędzi się bez większego problemu. Teraz w alianckich okopach określano tureckich żołnierzy żartobliwym mianem „Abdul” czy „Johnny Turek”. Z kolei do Australijczyków przylgnęło określenie „kopacze”, a Nowozelandczyków – „kiwi”.
Zażarte kilkutygodniowe boje nie przyniosły rozstrzygnięcia. Aliantom nie udało się poszerzyć zdobytych przyczółków więcej niż o kilkaset metrów, Turcy zaś mimo szaleńczych,prowadzonych także nocą, kontrataków nie zdołali zniszczyć lub zmusić do ewakuacji sił inwazyjnych.
Wyczerpane i zużyte kilkutygodniowymi intensywnymi walkami strony przeszły do wojny pozycyjnej. Na Gallipoli docierały kolejne posiłki. Wobec gigantycznej przewagi artyleryjskiej aliantów Turcy budowali swe okopy jak najbliżej wrogich pozycji, by zminimalizować ryzyko ostrzału. Ale ta pierwsza linia turecka musiała być bardzo silnie obsadzona, gdyż w razie ataku nie było możliwości szybkiego ściągnięcia rezerw.