Ofensywa utopiona w błocie – 1917

Apogeum zmagań z błotem przypadło tam na trzecią bitwę pod Ypres, zwaną także bitwą pod Passchendaele. Toczona ona była od końca lipca do początków listopada 1917 r.

Publikacja: 02.01.2009 07:48

Kanadyjczycy w błotnym piekle pod Passchendaele

Kanadyjczycy w błotnym piekle pod Passchendaele

Foto: ARCHIWUM „MÓWIĄ WIEKI”, zbiory autora

Głównodowodzący siłami brytyjskimi generał Douglas Haig dążył do zdobycia portów belgijskich. Datę ofensywy wyznaczono na podstawie prognoz meteorologicznych, licząc na kilka tygodni bez deszczu. Jak pokazywały dane z ostatnich 80 lat, istniało duże prawdopodobieństwo, że o tej porze roku nie będzie padało przez trzy tygodnie. Te nadzieje zdawał się potwierdzać wyjątkowo suchy lipiec. Prognoza okazała się chybiona.

Siły brytyjskie, w tym Australijczycy i Kanadyjczycy, od początku atakowały w padającym deszczu. Przez pierwsze dwa tygodnie sierpnia lało nieustannie, zamieniając cały teren w krainę błota. Walczono w iście księżycowym krajobrazie kraterów różnej szerokości i głębokości oraz kikutów drzew, poprzecinanym zasiekami i okopami, gdzie tu i ówdzie widniały ruiny budynków zredukowanych w toku walk niemal do samych fundamentów. Kilkakrotnie podczas tej bitwy z powodu rzęsistego deszczu i głębokiego błota przesuwano daty kolejnych natarć. Ziemia była tak nasiąknięta wodą, że nie wchłaniała już krwi poległych.

Żołnierze w błocie walczyli, ginęli, tonęli, odpoczywali i spali. Za schronienie i miejsce nocnego odpoczynku nacierającym aliantom służyły niezalane do końca (bo suchych oczywiście nie było) leje. Karabiny oblepione błotem stawały się bezużyteczne. W takiej sytuacji pozostawały bagnety, granaty ręczne i saperki. Ranni, którym na czas nie zdołano pomóc, a ich stan uniemożliwiał im na samodzielne poruszanie się, często tonęli.

Zresztą tonęli i całkiem sprawni. Olbrzymie, mające średnice nawet do 10 m, napełnione po brzegi mętną wodą leje stanowiły śmiertelną pułapkę dla żołnierzy, mających na sobie wyposażenie i sprzęt ważący ponad 30 kg. Nigdy nie można było bowiem stwierdzić, czy to zwykła kałuża, czy też dół głębokości kilku metrów. Z kolei osoby próbujące wydostać się z błotnej matni stanowiły łatwy cel dla snajperów.

Jak pisał brytyjski porucznik Edwin Vaughan „Wstałem i wyjrzałem z mojego leja przed siebie. Nic tylko posępny bezmiar błota i wody, żadnych pozostałości cywilizacji, tylko leje po pociskach […] I wszędzie ciała Niemców i Anglików w rożnych stopniach rozkładu”.

Szlam psuł żywność. Ograniczał skuteczność artylerii. Po dostarczeniu pocisków na stanowiska ogniowe przed użyciem musiały być oczyszczone z błota. Jeśli udało się oddać strzał, to z powodu miękkiego podłoża siła odrzutu przesuwała lawetę tak, że działo zmieniało pozycję. Utrudniało to ponowne wycelowanie i prowadzenie szybkiego ognia. W mokrym gruncie pociski artyleryjskie grzęzły, często nie eksplodując, a jeśli już – to z mniejszą siłą rażenia.

Od samego początku bitwy za piechotą nie nadążały brytyjskie czołgi. Użyto ich mimo ostrzeżeń, że teren nie nadaje się dla tej broni – ziemia była zryta lejami i rozmokła. Dodatkowo teren przed natarciem został ostrzelany huraganowym ogniem przez własną artylerię, powodując dodatkowe leje. Zdesperowane załogi tych prawie trzydziestotonowych kolosów na darmo usiłowały ruszyć je z miejsca. Aby wydobyć czołgi z grzęzawisk łopatami wyrównywano teren, a pod gąsienice kładziono drewniane kłody, obrobione na kształt podkładów kolejowych.

Na linię natarcia zaopatrzenie dostarczano niemal wyłącznie dzięki mułom i koniom. Jeśli ześlizgnęły się z drewnianych pomostów, tonęły. Pomosty zaś znajdowały się pod stałym ostrzałem niemieckiej artylerii i lotnictwa. Piloci, lecąc na niskich pułapach, ostrzeliwali je z broni pokładowej, siejąc wśród żołnierzy spustoszenie. Morale wojsk nacierających pod Ypres ze względu na olbrzymie straty, fatalną pogodę i minimalne postępy było niskie. Haig do końca wierzył w sukces, opierając się na zbyt optymistycznych meldunkach nadsyłanych z frontu. Nie chciał słyszeć o przerwaniu natarcia. Dopiero gdy 6 listopada Kanadyjczycy, tracąc w ostatnim szturmie ponad 2 tys. ludzi, zdobyli w końcu Passchendaele, ukontentowany Haig ogłosił zwycięstwo.

Głównodowodzący siłami brytyjskimi generał Douglas Haig dążył do zdobycia portów belgijskich. Datę ofensywy wyznaczono na podstawie prognoz meteorologicznych, licząc na kilka tygodni bez deszczu. Jak pokazywały dane z ostatnich 80 lat, istniało duże prawdopodobieństwo, że o tej porze roku nie będzie padało przez trzy tygodnie. Te nadzieje zdawał się potwierdzać wyjątkowo suchy lipiec. Prognoza okazała się chybiona.

Siły brytyjskie, w tym Australijczycy i Kanadyjczycy, od początku atakowały w padającym deszczu. Przez pierwsze dwa tygodnie sierpnia lało nieustannie, zamieniając cały teren w krainę błota. Walczono w iście księżycowym krajobrazie kraterów różnej szerokości i głębokości oraz kikutów drzew, poprzecinanym zasiekami i okopami, gdzie tu i ówdzie widniały ruiny budynków zredukowanych w toku walk niemal do samych fundamentów. Kilkakrotnie podczas tej bitwy z powodu rzęsistego deszczu i głębokiego błota przesuwano daty kolejnych natarć. Ziemia była tak nasiąknięta wodą, że nie wchłaniała już krwi poległych.

Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy