Reklama

Daleko za mgłą

Japonia tradycyjnie miała wobec Chin kompleks niższości/wyższości. Taka „dyspozycja duchowa” sprawia, że świerzbią ręce, a w przypadku Japonii nie były to ręce gołe

Publikacja: 09.01.2009 16:25

Ranne dziecko na zbombardowanym przez Japończyków Dworcu Południowym w Szanghaju

Ranne dziecko na zbombardowanym przez Japończyków Dworcu Południowym w Szanghaju

Foto: EAST NEWS

Mówiąc oględnie, Chiny i Japonia od siwych wieków nie pałały do siebie przesadną sympatią. Przyczyny są zapewne bardzo głębokie, jednakże zdaje mi się, że niemałe znaczenie ma kompleks niższości/wyższości, który Japonia tradycyjnie miała wobec Chin. Taka „dyspozycja duchowa” sprawia, że świerzbią ręce, a w przypadku Japonii już od dawna nie były to ręce gołe. Od kilkudziesięciu bowiem lat kraj ten w mozole budował potęgę militarną i naprawdę miał czym uderzyć. W 1905 r. dowodnie przekonali się o tym Rosjanie, którzy co prawda przegrali na punkty, ale zaliczyli trzy srogie nokdauny: pod Mukdenem, Cuszimą i Port Artur. Jeszcze długo potem byli mocno groggy. Japońskie zbrojenia były przy tym natury czysto agresywnej, albowiem nie widziano nikogo, kto mógłby na nich skutecznie napaść. Zresztą i wcześniej jakby się to nie udawało, nawet Mongołom Kubiłaja.

Konflikt, który eksplodował w lipcu 1937 r. (dokładnie nad rzeką o dźwięcznej nazwie Yongding), tlił się długo – Japończycy zdążyli już utworzyć sobie nader pokaźnie państwo północno-wschodnich w Chinach. Przy rosnącym współczynniku chińskiego nacjonalizmu starczyło tylko czekać na pierwszy gong.

Istnieje pewna zabawna/niezabawna teoria, kto w niego uderzył, co interesująco opisał na łamach „Mówią wieki” (kwiecień 2008) Jacek Kobus. Mianowicie w lipcu 1937 r. na zbiórce pewnej japońskiej kompanii dowodzonej przez kpt. Shimizu nie doliczono się szer. Shimury. I choć szeregowy się znalazł, iskra padła na sumiennie usypane prochy.

Dziwny to był casus belli, jednakże w swej głupocie niejedyny. Budzi to smutne refleksje nad niektórymi właściwościami umysłu ludzkiego, niezbyt może stosowne na progu nowego roku. A ja – prawem kontrastu – życzę drogim czytelnikom wszystkiego najweselszego. Żebyśmy się przez ten rok wszystkich doliczyli i żeby nigdy już nie było żadnych wojen.

Również daleko i bardzo daleko.

Reklama
Reklama

[i]Jarosław Krawczyk, redaktor naczelny „Mówią wieki”[/i]

Mówiąc oględnie, Chiny i Japonia od siwych wieków nie pałały do siebie przesadną sympatią. Przyczyny są zapewne bardzo głębokie, jednakże zdaje mi się, że niemałe znaczenie ma kompleks niższości/wyższości, który Japonia tradycyjnie miała wobec Chin. Taka „dyspozycja duchowa” sprawia, że świerzbią ręce, a w przypadku Japonii już od dawna nie były to ręce gołe. Od kilkudziesięciu bowiem lat kraj ten w mozole budował potęgę militarną i naprawdę miał czym uderzyć. W 1905 r. dowodnie przekonali się o tym Rosjanie, którzy co prawda przegrali na punkty, ale zaliczyli trzy srogie nokdauny: pod Mukdenem, Cuszimą i Port Artur. Jeszcze długo potem byli mocno groggy. Japońskie zbrojenia były przy tym natury czysto agresywnej, albowiem nie widziano nikogo, kto mógłby na nich skutecznie napaść. Zresztą i wcześniej jakby się to nie udawało, nawet Mongołom Kubiłaja.

Reklama
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Historia
Skarb z austriackiego zamku trafił do Polski
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama