Później do akcji weszło lotnictwo. Na koniec 324 działa kalibru 105 i 155 mm zrzuciły na pięciomilowy odcinek frontu prawie 19 tys. pocisków. Wydawało się, że nikt nie zdoła przetrwać takiego piekła, ale pochowani w głębokich jamach i jaskiniach Japończycy przetrwali i stawili zażarty opór.
Żołnierze 7. Dywizji przebyli zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdy przygniótł ich do ziemi silny ogień karabinów maszynowych. Niewiele lepiej wiodło się operującym w centrum oddziałom 96. Dywizji Piechoty. Początkowo sukcesy odniosły bataliony świeżej 27. Dywizji. Pod osłoną czołgów amerykańscy piechurzy wbili się klinem w niewielką przełęcz pomiędzy grzbietami Kakazu i Nishibaru. Wkrótce jednak Japończycy odizolowali shermany od piechoty i zniszczyli aż 22 czołgi.
Przez następny tydzień trzy amerykańskie dywizje piechoty metr po metrze wgryzały się w pozycje wroga. Walczono o każdą dziurę, każdą skalną szparę, każde zagłębienie w ziemi. Tam, gdzie nie można było liczyć na wsparcie samolotów i czołgów, w ruch szły granaty i miotacze płomieni.
Do 24 kwietnia Amerykanom udało się przesunąć naprzód o niecałe 1200 m i wyprzeć wroga z linii Kakazu – Nishibaru – Ouki. Nie oznaczało to jednak końca krwawych walk, bo przed nimi rozciągały się kolejne grzbiety do zdobycia. Do końca miesiąca linia frontu przesunęła się o 900 – 1800 metrów. Walczący od kilkunastu dni Amerykanie byli już bardzo wyczerpani.
Poważne straty ponieśli także Japończycy – do 22 kwietnia 62. Dywizja Piechoty straciła ponad połowę stanu osobowego. Kilka dni później sytuacja dywizji stała się tragiczna. Dalsze pozostawienie jej bez wsparcia oznaczałoby upadek całego frontu. Ushijima nie miał wyjścia i rzucił do walki odwody z 24. Dywizji i 44. Brygady.