Plany były tyleż ambitne, ile nieosiągalne. W pierwszej kolejności zamierzano odzyskać niedawno utraconą linię na grzbietach Kakazu – Ouki. W tym czasie na amerykańskich skrzydłach miały wylądować przetransportowane lekkimi łodziami bataliony morskie.
Po włamaniu się we wrogie linie japońskie oddziały miały odrzucić Amerykanów w stronę Hagushi.
Natarcie rozpoczęto od 30-minutowej kanonady artyleryjskiej ze wszystkich dział, które jeszcze pozostały Japończykom. Potem na całej szerokości frontu cesarscy żołnierze z pogardą śmierci rzucili się na amerykańskie okopy. Pierwsze ataki zostały jednak odparte ogniem moździerzy i broni maszynowej.
Kolejną próbę podjęto pod zasłoną dymną. Tym razem szanse Japończyków pogrzebała amerykańska artyleria, pokrywając ogniem całe połacie przedpola. Na nic się zdało wsparcie ostatnich czołgów – większość z nich szybko zniszczyły amerykańskie działa przeciwpancerne.
Mimo to Japończycy z wściekłością ponawiali ataki. Pułkownik Yahara mógł się tylko przyglądać, jak setki ludzi, których można było wykorzystać do dalszej obrony, padały w bezsensownych natarciach przypominających samurajskie szarże. Tylko jednemu batalionowi udało się przebić przez amerykańskie linie i zająć wzgórze Tanabaru. Sukces okazał się jednak chwilowy. Japończycy zostali okrążeni i po dwóch dniach wybici niemal do nogi.