Na zachód od Warszawy Armia Poznań nie była atakowana. Od pierwszych godzin wojny nacisk niemiecki odczuła natomiast Armia „Łódź”. Szczególnie groźna sytuacja powstała na południowym skrzydle armii, na styku z Armią „Kraków”. W nocy poprzedzającej wybuch wojny Wołyńska BK pod dowództwem płk. Juliana Filipowicza rozlokowała się koło wsi Mokra w powiecie kłobuckim. Tam nad ranem 1 września została zaatakowana przez niemiecką 4. Dywizję Pancerną.
Na leśnej polanie niemieckie czołgi zostały dopuszczone na 150 metrów, a następnie zatrzymane ogniem działek i karabinów przeciwpancernych. Jeszcze dwukrotnie tego dnia Niemcy ponawiali ataki, równie bezskuteczne, tracąc kilkadziesiąt czołgów. Wieczorem Wołyńska BK wycofała się na nowe pozycje. Nacierająca bardziej na południe 1. Dywizja Pancerna miała jednak więcej szczęścia. Zajęła Kłobuck, wchodząc w lukę między armie Łódź i Kraków.
Małopolski zawias obrony Północne skrzydło Armii Kraków stanowiły: 7. DP broniąca macierzystej Częstochowy i Krakowska BK. W pierwszym dniu wojny 7. Dywizja Pancerna walczyła pod Lublińcem, a brygada pod Koszęcinem. Na obszarze aglomeracji śląskiej siły polskie mogły korzystać z silnej linii fortyfikacji.
Dlatego uderzenie niemieckie ominęło ten odcinek frontu. Dużą aktywność przejawiali natomiast dywersanci (Freikorps Ebbinghaus). Walczyły z nimi polskie bataliony obrony narodowej złożone z harcerzy i byłych powstańców śląskich. Kilka dni później, po opanowaniu Górnego Śląska przez Niemców, polscy uczestnicy tych walk zostali brutalnie wymordowani.
Na południe od Górnego Śląska nacierała niemiecka 5, Dywizja Pancerna z Opola. W porannej mgle starła się ona z polską 6. DP i została zatrzymana. Rozpoczęła się seria krwawych starć pod Pszczyną, zakończonych przełamaniem polskiego frontu w południe
2 września. W rejonie Żywca niemiecka 7. DP zaatakowała bronione przez 1. Pułk KOP umocnienia Węgierskiej Górki. Naprawdę groźna sytuacja zarysowała się u podnóża Tatr, gdzie z Orawy wkroczyła do Polski niemiecka 2. Dywizja Pancerna. To natarcie groziło oskrzydleniem całej Armii „Kraków”, a pośrednio – wysadzeniem z zawiasów całego polskiego frontu. Dowódca 1. Brygady Górskiej płk Janusz Gaładyk meldował: „Cała dolina od Orawy pełna setek czołgów, samochodów pancernych i transportowych, sunących na Jabłonkę, Spytkowice i Czarny Dunajec. Nie zrozumcie mnie źle, 1. Pułk KOP spełni rolę Leonidasa, ale myślcie o swoim skrzydle i tyłach”. Gen. Szylling dostrzegł to niebezpieczeństwo już o godz. 8 rano 1 września i skierował w rejon Rabki i Jordanowa brygadę płk. Maczka.
Nad Bałtykiem W Gdańsku Niemcy zaatakowali Westerplatte i Pocztę Polską. Jeszcze przed wybuchem wojny trzy polskie niszczyciele: „Grom”, „Błyskawica” i „Burza” udały się do Wielkiej Brytanii (Operacja „Pekin”). W dniu wybuchu wojny okręty podwodne rozpoczęły patrolowanie Bałtyku (Operacja „Worek”), a stawiacz min „Gryf” i minowce przeprowadziły minowanie Zatoki Gdańskiej (Operacja „Rurka”).
Kwatera Naczelnego Wodza Na wiadomość o wybuchu wojny Wódz Naczelny ulokował swoją kwaterę w podziemiach gmachu GISZ przy Rakowieckiej. Przeniósł się tam z Pałacu Saskiego cały sztab główny z gen. Wacławem Stachiewiczem na czele. Pod koniec dnia w sztabie naczelnego wodza panowały nastroje umiarkowanie optymistyczne. Największą niespodzianką była intensywność i brutalność niemieckiej ofensywy powietrznej.
[srodtytul]Początek wojny powietrznej[/srodtytul]
Napaści Wehrmachtu na Polskę towarzyszył bowiem masowy atak powietrzny, który rozpoczął się gdzieniegdzie jeszcze przed salwami pancernika „Schleswig-Holstein” oddanymi w kierunku Westerplatte. Przedmiotem wyjątkowej i niezrozumiałej furii niemieckiego lotnictwa stał się nadgraniczny Wieluń. Przytłaczająca przewaga powietrzna Luftwaffe stała się jednym z symboli września 1939 roku. W pierwszych dniach wojny nie była ona jednak jeszcze ugruntowana.
Pierwszym celem niemieckich nalotów były stałe lotniska i wytwórnie lotnicze. Na lotniskach tych nie było jednak polskich eskadr, które przed wybuchem wojny zostały przeniesione na lotniska polowe, nieznane Niemcom. Dlatego uderzenie Luftwaffe na polskie lotniska, które dominowało przez pierwsze dwa dni wojny, w dużym stopniu trafiło w próżnię. Wbrew niemieckim przechwałkom lotnictwo polskie nie zostało zniszczone na ziemi w pierwszym okresie wojny. Ponosiło natomiast trudne do wyrównania straty w walkach powietrznych.
Polska obrona przeciwlotnicza była słaba, ponadto skoncentrowano ją wokół Warszawy i kilku innych ważnych obiektów. Warszawy broniła też Brygada Pościgowa. W pozostałej części kraju wywoływało to wrażenie nieobecności polskiego lotnictwa i całkowitej bezkarności napastników. Przygnębiająco działały też na nastroje radiowe komunikaty obrony przeciwlotniczej brzmiące groźnie i tajemniczo. „Do-Ra 47” oznaczało, że do Warszawy z określonego kierunku zbliża się 47 nieprzyjacielskich samolotów, ale tajemniczość takich komunikatów źle wpływała na nastroje słuchaczy.
W pierwszym dniu wojny Brygada Pościgowa atakowała skutecznie niemieckie wyprawy bombowe jeszcze przed Warszawą, w rejonie Zegrza i Nieporętu. Polskie myśliwce zmuszały samoloty Luftwaffe do zrzucania bomb przed celem, zadając im ciężkie straty. Bilans 1 września zamykał się liczbą 14 strąconych maszyn niemieckich przy stracie 14 własnych. Ale taki poziom strat był na dłuższą metę nie do utrzymania dla strony polskiej. Ujawniły się też nowe obyczaje pilotów niemieckich. Dwaj polscy porucznicy: Gabszewicz i Szyszko (obaj odznaczyli się potem w bitwie o Anglię), zostali po zestrzeleniu, w trakcie lotu na spadochronie, ostrzelani. Porucznik Szyszko po wylądowaniu miał 17 ran. Następne dni wojny pokazały, że nie były to odosobnione przypadki.
[ramka][b]Ułani przeciw czołgom[/b]
Z całą potęgą Niemcy uderzyli ok. godz. 13 z rejonu Wilkowiecka. Ponad 100 czołgów wdarło się w pozycje polskie i zmusiło ułanów z 21. pułku do odwrotu. Do akcji wszedł 12. pułk oraz artyleria konna, której działa zaczęły strzelać wprost. Ten właśnie bój przeszedł przede wszystkim do historii. Cztery działa 2. baterii por. Kaweckiego strzelały do końca – z 200, 100, 50, kilku metrów. Niektóre czołgi płoną, inne, unieruchomione, stoją w miejscu, ale pozostałe wciąż nacierają. Zmiażdżone gąsienicami pada pierwsze działo, drugie, trzecie. Pozostało jedno, jedyne.
Ciężar boju przejął 12. pułk ułanów. „Sunęła na nich – pisze Stanisław Piotrowski, uczestnik bitwy pod Mokrą – nawała kilkudziesięciu czołgów. Z pomocą ułanom przyszła bateria 2. daku. Wyskoczyła galopem z prawego skrzydła spod lasu. Błyskawicznie zajęła stanowiska ogniowe i, jak na manewrach, na rozkaz oficera ogniowego otworzyła ogień na wprost, ze wszystkich luf. Kilkanaście czołgów zostało rozbitych, a inne ratowały się ucieczką. Bateria 2. daku wróciła pod las, na swoje poprzednie stanowiska. Wyczyn artylerzystów zaimponował ułanom, którzy dowiedli, że nie są gorsi. W tym samym czasie kapral z 4. szwadronu, 12. pułku ułanów, unieruchomił czołg niemiecki z rusznicy przeciwpancernej, choć sam został ranny”.
ros[/ramka]
[ramka][b]Pierwsze starcie na niebie[/b]
Wspomina lotnik IV dywizjonu Brygady Pościgowej Benedykt Dąbrowski: „Pierwsze sekundy spotkania przeszły bez wymiany ognia. Odnosiło się wrażenie, że przeciwnicy przyglądają się sobie z ciekawością. Bombowce ścieśniły szyki, a myśliwce szerokim łukiem bardzo szybko podchodziły do samolotów brygady.
Jako pierwszy nawiązał z nieprzyjacielem kontakt ogniowy klucz porucznika Gabszewicza z eskadry 114. Już w pierwszym ataku pilot ten zapalił He -111. W ślad za tym kluczem poszła cała brygada. Zaatakowana formacja bombowców odpowiedziała gęstym ogniem strzelców i zaczęła się pośpiesznie rozpraszać. Równocześnie weszły do akcji Me -110. Zwarcie z miejsca przeobraziło się w indywidualne pojedynki. Eskadry ruszyły w pościg za rozpraszającymi się bombowcami, a 114. i druga część 111. eskadry związała się z nieprzyjacielską osłoną myśliwską.
Siła uderzenia polskich myśliwców była tak wielka, że gdyby nie mniejsza prędkość i słabe uzbrojenie maszyn, dokonaliby oni wielkich zniszczeń w eskadrach nieprzyjaciela. Pod impetem tego uderzenia Niemcy, ponosząc straty, panicznie wyrzucili bomby na obszarach miejscowości podwarszawskich i ratowali się ucieczką”.
ros[/ramka]