Dla nas to nie tylko miliony ofiar, straszliwe zniszczenia czy przepędzenie ze wschodu na zachód, ale i granica dwóch cywilizacji. Na niemal pół wieku trafiliśmy za żelazną kurtynę, stając się – po raz pierwszy od wieków – społeczeństwem niemal (95 proc.) monoetnicznym.
Druga wojna światowa rzuciła długi cień na dzieciństwo moich rodziców, ale odczuwaliśmy ją także my, urodzeni za „wczesnego Gomułki”. W rodzinach wspominano zabitych, ślady po kulach widniały jeszcze na domach, wojnę wspominaliśmy, idąc 1 września do szkoły, a podręczniki pełne były niemieckich (wyłącznie) zbrodni i opowieści o partyzantach GL i AL. Urodzony w „pępku” warszawskiego Śródmieścia, codziennie mijałem tablice ku czci ofiar egzekucji oraz powstania, pod którymi 1 sierpnia i 1 listopada zapalaliśmy znicze. O barykadach, produkcji butelek z benzyną, powstańczej tragedii i niechęci do komuny opowiadała mi prowadząca w podwórku pracownię krawiecką elegancka pani Zygadlewicz. A że chodziłem do podstawówki imienia Janusza Korczaka, wcześnie odkryłem istnienie tej ćwierci warszawiaków, którą wojna zabiła i o której niewiele później mówiono.
Chłonąc wraz z rówieśnikami „Czterech pancernych i psa” czy „Stawkę większą niż życie”, nie pytałem: skąd Janek wziął się na Syberii i z jaką tajemniczą centralą uzgadniał swą bohatersko-erotyczną działalność J-23… Wielość polskich dróg odkrywaliśmy jednak dzięki rodzinnym historiom. Moi dziadkowie – chłopski partyzant spod Jasła i fabryczny robotnik z przedmieścia włączonego do Rzeszy Żywca – widzieli (do czasu) w PRL dziejową szansę. Podobnie jak zmuszony do pracy dla III Rzeszy mój kilkunastoletni wówczas ojciec.
Dokładnie odwrotnie niż walczący w powstaniu z AK-owską opaską ojcowie mych najbliższych przyjaciół. Słuchałem też opowieści ocalałego z wołyńskiego pogromu „wujka” Adama oraz urodzonego na Białorusi pana Piotra, który w mundurze Armii Czerwonej głodował w oblężonym przez Niemców Leningradzie. W rozmowach z kumplami pojawiali się ślący pachnące lepszym zachodnim światem paczki wujkowie „od Maczka” lub „od Andersa”. Raz czy dwa padło słowo „Katyń”, okazało się też, że ojciec Janka siedział w UB-owskiej celi śmierci za AK. Prawda, że w wielu domach o wojennych losach mało lub wcale nie mówiono, zwłaszcza przy dzieciach…