Kępa Oksywska, opadająca stromymi klifowymi brzegami ku Zatoce Gdańskiej i wznosząca się wysoką krawędzią nad szerokimi na 2,5 km torfowymi łąkami i bagniskami pradoliny Redy, wydaje się niedostępną wyspą. Polodowcowy płaskowyż o powierzchni prawie 50 km kw. – nieregularny trójkąt między Oksywiem, Mechelinkami i Rumią – miał być w planach polskiego sztabu bastionem osłaniającym port w Gdyni i Hel. Ale pułkownik Stanisław Dąbek, dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, nie miał złudzeń co do jego walorów obronnych. Zaraz po objęciu dowództwa porównał go do głębokiego talerza, do którego „Niemcy będą pluć ze wszystkich stron”. I niestety się nie pomylił.
Od chwili, gdy broniące Wybrzeża jednostki polskie po zdobyciu przez nacierający od zachodu korpus gen. Kaupischa Wejherowa i Redy wycofały się 12 września z Gdyni na Kępę, na okrążony, odkryty płaskowyż spada bezustannie ogień artylerii i bomby. Od wybuchów pocisków dział okrętowych drży ziemia. Nad polskimi stanowiskami unosi się kurz i dym z płonących zabudowań. Na Kępie prawie nie ma lasów, przeważają równinne pola i pastwiska, gdzie nie można skryć się przed ostrzałem. Żołnierze zasypywani są w swych płytkich okopach odłamkami i fontannami piasku. Istniały wprawdzie plany budowy tu umocnień, ale do wybuchu wojny nie powstał ani jeden betonowy schron.
Kiedy w lipcu 1939 r. pułkownik Dąbek przyjechał do Gdyni, zdał sobie sprawę – i powtarzał to w rozmowach z zaprzyjaźnionymi oficerami – że „będzie musiał wypić piwo, które inni nawarzyli”. Na Wybrzeżu brakowało schronów, broni, żołnierzy, koncepcji i organizacji. W ciągu kilku tygodni Dąbek, znany z energii i twardej ręki, opanował chaos. Udało się uzupełnić stacjonujące tu jednostki rezerwistami i sformować oddziały ochotnicze. Dzięki temu siły Lądowej Obrony Wybrzeża wzrosły z niespełna 6 do ok. 15 tys. żołnierzy. Ciągle jednak było ich niemal trzy razy mniej niż Niemców, którzy 1 września ruszyli na Gdynię i Hel.
Od pierwszych dni wojny, gdy okazało się, że nie można liczyć na odsiecz Armii „Pomorze”, dowódca LOW wiedział, że Wybrzeża nie obroni. Już kiedy nakazał odwrót na Kępę Oksywską, zwierzył się komisarzowi rządu w Gdyni Franciszkowi Sokołowi, że zamiast niewoli wybierze samobójczą kulę. Nie był to romantyczny gest wynikający z bitewnej gorączki – taki patetyczny czyn nie leżał w naturze tego chłopskiego syna z Galicji, od 20 lat wspinającego się mozolnie po szczeblach wojskowej kariery. Tak nakazywały mu, jak wspominają jego podkomendni, oficerski honor i przekonanie, że dowódca powinien wymagać najwięcej od siebie – do końca.
Pułkownik Dąbek, przed I wojną światową wiejski nauczyciel, odznaczył się już jako oficer armii austriackiej na froncie włoskim. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, był wykładowcą i komendantem Szkoły Podchorążych Piechoty w Zambrowie, dowodził