W nocy z 18 na 19 września do ataku ruszyły 23. i 55. DP, ale zostały odparte ogniem artylerii i broni maszynowej. Następnej nocy podjęto jeszcze jeden desperacki atak, ale i on został powstrzymany. Wobec beznadziejnego położenia i wyczerpania amunicji gen. Piskor zdecydował o złożeniu broni. Podobnie było z Grupą Operacyjną „Boruta”, której udało się odskoczyć na Narol. Niemcy dopadli ją pod Rawą Ruską i zmusili do kapitulacji. Z pierwszej bitwy pod Tomaszowem uratowały się tylko niewielkie oddziałki, które przedzierały się na własną rękę.
Dzień po kapitulacji żołnierzy gen. Piskora pod Tomaszów ściągnęły z odsieczą wojska Frontu Północnego gen. Dąb-Biernackiego. Niestety oba zgrupowania nie miały ze sobą łączności i nie mogły skoordynować działań. Naprzeciw stal niemiecki VIII Korpus Armijny gen. Bunscha. Na prawym skrzydle, pod Krasnymstawem, przedarła się przez niemieckie ugrupowanie część Grupy Operacyjnej Kawalerii gen. Władysława Andersa. Reszta oddziałów prawoskrzydłowych, którymi dowodził gen. Jan Kruszewski, została powstrzymana, okrążona i zmuszona do kapitulacji 25 września.
Nie lepiej było na lewym skrzydle, gdzie nacierały oddziały gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. Nocnym atakiem z 22 na 23 września dzielna 1. DP Leg. atakiem na bagnety zdobyła Antoniówkę i dotarła do Tarnawatki. Tam jednak została zatrzymana przez przeważające siły niemieckie i przez cały dzień toczyła uporczywe walki obronne. Gen. Kowalski wspominał: „Około południa było już jedno wielkie pobojowisko (...). Chciałem sam zginąć. (...) Na czele już nie kompanii, ale doraźnie zebranych plutonów ruszyliśmy do przeciwuderzenia. W pewnej chwili zostałem ciężko kontuzjowany, w jakiś czas później niemiecki patrol sanitarny zabrał mnie na noszach z pobojowiska”.
Podobny los spotkał inne polskie dywizje. Wieczorem 23 września oddziały Frontu Północnego znalazły się w pułapce. Gen. Dąb-Biernacki kolejny raz zawiódł na całej linii – rozwiązał sztab i opuścił wojsko. Jego następca gen. Przedrzymirski-Krukowicz nie chciał składać broni i 24 września zaatakował na Krasnobród. Wróg okazał się jednak zbyt silny. Rozpaczliwe walki trwały do 26 września. Następnego dnia resztki Frontu Północnego złożyły broń.
[srodtytul]Kock – bój o honor[/srodtytul]
Walki nad Bzurą miały swój wymiar strategiczny i wpłynęły na przebieg kampanii wrześniowej. Zmagania pod Kałuszynem wykazały, że determinacją i męstwem można dokonać tego, co niemożliwe: wyrwać się z potrójnego okrążenia. Bitwy pod Tomaszowem Lubelskim były dramatyczną próbą przebicia się na południe. Natomiast walki Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” pod Kockiem przeszły do historii jako bój o honor ostatniego dużego zgrupowania polskiego.
Do ostatniej bitwy kampanii ‘39 nie doszłoby, gdyby nie zdecydowana postawa dowódcy SGO „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Podporządkował on sobie jednostki operujące na Polesiu oraz żołnierzy z rozbitych oddziałów. Jego korpusik był mozaiką różnych rodzajów broni: rezerwiści z jednostek zapasowych, zaprawieni w boju kawalerzyści gen. Podhorskiego, resztki bohaterskiej załogi twierdzy brzeskiej, spieszeni marynarze Flotylli Pińskiej, żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, policjanci. Tę zbieraninę przekształcił Kleeberg w karne oddziały, które po upadku Brześcia i agresji sowieckiej cofały się zrazu na południe, ale po ewakuacji władz RP do Rumunii ruszyły na pomoc Warszawie. Niestety nie zdążyły – 28 września gen. Kleeberg z komunikatów radiowych dowiedział się o kapitulacji stolicy.
Kolejne zadanie operacyjne straciło sens, lecz dowódca nie stracił głowy. Chciał przejść z wojskiem w lasy świętokrzyskie i tam kontynuować walkę przynajmniej do zimy. Warunkiem było zdobycie broni, amunicji i zaopatrzenia zgromadzonego w składnicy w Stawach pod Dęblinem. Swym oficerom wyjaśnił moralny i polityczny sens dalszej walki: demonstracji wobec świata i własnego społeczeństwa, że żołnierz polski walczy dalej.
Wykorzystując lukę pomiędzy sprzymierzonymi armiami niemiecką i sowiecką, SGO „Polesie” maszerowała od Włodawy na zachód ku swemu celowi, odpierając przy tym ataki Armii Czerwonej. Niemcy skierowali przeciwko zgrupowaniu Kleberga XIV Korpus Zmotoryzowany (13. i 29. DP Zmot.).
31 września Polacy dotarli w rejon Kocka, gdzie ukryli się w kompleksach leśnych. Do pierwszych starć doszło
2 października po zlikwidowaniu niemieckiego zwiadu samochodów pancernych. Następnie Niemcy kilkakrotnie bezskutecznie szturmowali Kock i pobliską Serokomlę, by pod wieczór wycofać się na pozycje wyjściowe. Dowódca 13. DP Zmot. gen. Otto rzucił do natarcia wszystkie siły, chcąc rozbić polskie zgrupowania na dwie części i zniszczyć każdą z osobna. Kleeberg nie zamierzał ułatwiać zadania przeciwnikowi. Rozkazał piechocie atakować nieprzyjaciela od czoła w rejonie wsi Charlejów i Poznań. W tym czasie kawaleria miała oskrzydlić przeciwnika. Nagły atak Polaków zaskoczył Niemców, ale w miarę przedłużania się walki opór przeciwnika tężał i natarcie załamało się w huraganowym ogniu niemieckiej artylerii.
Kleeberg zdawał sobie sprawę, że lada moment 13. DP Zmot. wesprą inne jednostki niemieckie. Opuścił więc Kock i przegrupował wojsko na północ, w rejon lasów gułowskich, by stamtąd zaatakować w dniu następnym. Rankiem 4 października Niemcy zdecydowanie uderzyli na nowe polskie pozycje. Po krwawym boju zajęli Wolę Gułowską, której Polakom nie udało się odbić. Wieczorem na pole bitwy dotarły już pierwsze oddziały niemieckiej 29. DP Zmot. W tej sytuacji polski plan był oczywisty – szybko rozbić 13. DP Zmot., a następnie całością sił zwrócić się przeciwko drugiej jednostce wroga.
Pierwsi do ataku ruszyli Niemcy, którzy chcieli zepchnąć SGO „Polesie” w kierunku nadchodzącej 29. dywizji. Pod Adamowem zostali jednak zatrzymani przez polską 50. DP. Jednocześnie do boju ruszyła 60. DP, która po ciężkim boju wyparła Niemców z Woli Gułowskiej. Nieprzyjaciel jednak uparcie nacierał na 50. DP, która zaczęła w końcu ustępować ze swych pozycji pod Adamowem. W natarciu była za to zwycięska 60. DP – po Woli Gułowskiej kontynuowała atak na Charlejów. Atak ten załamał się z braku amunicji. Polacy zostali odparci i ustępowali. Niemcy ponownie zdobyli Wolę Gułowską, ale zaskakujący kontratak części 60. DP (w lesie Horodzieszka II batalion 183. pułku atakiem na bagnety przełamał obronę nieprzyjaciela) zmusił ich do odwrotu.
Pierwszy cel postawiony przez gen. Kleeberga został osiągnięty. Teraz pozostało rozbić kolejną niemiecką dywizję, która od rana 5 października nacierała na polskie pozycje. Do decydującego starcia 6 października jednak nie doszło, gdyż wyczerpanym Polakom zabrakło amunicji. Podczas narady gen. Kleeberg zwrócił się do oficerów. „Mamy sukces, możemy jutro zupełnie zniszczyć 13. dywizję. Ale za jaką cenę. Związując się w walkę z nią – odsłaniamy zupełnie tyły dla 29. dywizji, a nasza 50. dywizja nie jest w stanie zupełnie stawić opór tej nowej jednostce. Nie mamy amunicji prócz tej, co ma żołnierz przy sobie. Dalsza walka w tej sytuacji to niepotrzebna już śmierć setek naszych żołnierzy (...) Nie pytam dowódców o zdanie. Ciężar tej decyzji przyjmuję całkowicie na siebie”.
Kapitulacja SGO „Polesie” oznaczała koniec przegranej kampanii. Armia polska przestała istnieć. Dwaj agresorzy: Niemcy i ZSRR, rozszarpali polskie terytorium. Wydawało się, że wszystko skończone. Okazało się, że społeczeństwo polskie otrząsnęło się po porażce i kontynuowało walkę w kraju i za granicą, na lądzie, wodzie i powietrzu, na większości frontów drugiej wojny światowej.
[i]Aleksander Socha
Wojciech Kalwat - historyk, redaktor „Mówią wieki”[/i]