Pójście na dno jednego okrętu Kriegsmarine nie oznaczało zwrotu w wojnie. Zwłaszcza że „Admiral Graf Spee” zatopił wcześniej
Brytyjczykom dziewięć statków handlowych, a osaczony u ujścia La Platy dotkliwie pokiereszował im trzy krążowniki.
Ale znaczenie bitwy morskiej stoczonej hen, na półkuli południowej wykraczało poza batalistyczno-marynistyczny epizod.
Oto świat dowiedział się pod koniec 1939 roku, że militarna klęska Polski była przegraną w jednej tylko, początkowej kampanii wojny, która trwa, i obejmuje obszary tak ogromne jak imperium brytyjskie i szlaki komunikacyjne na wszystkich oceanach. Pościg za niemieckim korsarzem zaczął pasjonować opinię międzynarodową, bo był szalenie – jak byśmy dziś powiedzieli – medialny. A jego dramatyczny finał rozegrał się dosłownie na oczach licznej publiczności, reporterów gazet i rozgłośni radiowych z wielu krajów. Hitlerowski pancernik chroniący się w neutralnym porcie i brytyjskie okręty czekające na wykonanie egzekucji znajdowały się w zasięgu kamer filmowych i aparatów fotograficznych.
I cóż ujrzeli tak licznie zgromadzeni świadkowie? Zobaczyli i utrwalili w relacjach niemiecką klęskę, szalenie spektakularną, bo cóż może być bardziej widowiskowego niż wybuch rozrywający stalowy kadłub i pogrążanie się w wodzie wielkiego okrętu i jego dział, które już nigdy do nikogo nie wystrzelą?