Jest ciemna jesienna noc 21 września 1940 r., gdy pociąg z prawie 2 tys. więźniów z Warszawy zatrzymuje się w Oświęcimiu. Wokół słychać ujadanie psów i wrzaski esesmanów. Konwojenci pędzą kolumnę uwięzionych – oślepionych reflektorami, bitych kolbami, kopanych i szczutych psami – ku bramie z napisem „Arbeit macht frei”. Lagerfüher Fritz wygłasza mowę: „Popatrzcie, to jest krematorium. Wszyscy pójdziecie do krematorium. Trzy tysiące stopni ciepła. Jest to jedyna droga na wolność, przez komin”. Wśród słuchających go nowych haftlingów jest Witold Pilecki, jedyny w historii obozu więzień, który znalazł się w piekle Auschwitz z własnej woli. Trzy dni wcześniej dał się zatrzymać podczas łapanki na Żoliborzu niemieckiemu żołnierzowi. Oficer Tajnej Armii Polskiej ma, za zgodą komendanta ZWZ, zorientować się w panujących tu warunkach i stworzyć konspiracyjną organizację wojskową. W swym sprawozdaniu dla władz podziemnych pisze później: „Dobre dla nas widoki: przez komin. Pobledliśmy. Bałem się”.
Witold Pilecki, wzór odwagi i ofiarności, w oczach bliskich i przyjaciół niczym szczególnym się wcześniej nie wyróżniał. Niewysoki, małomówny, skromny, nawet nieśmiały – typ raczej indywidualisty niż przywódcy. Jedno, co zwracało w nim uwagę, to niezwykle przenikliwe, uważne spojrzenie głęboko osadzonych oczu. Może jeszcze
dobroć i delikatność. Malował i pisał wiersze. „Uczył mnie, że jeżeli znajdę biedronkę, mam ją podnieść i pomóc odlecieć” – wspominała jego córka Zofia. Wiele lat po jego śmierci brytyjski historyk Michael Foot zaliczył go do sześciu najodważniejszych ludzi ruchu oporu podczas II wojny światowej.
Urodzony w Karelii wnuk powstańca styczniowego, syn leśnika, dorastał w Wilnie. W Nowy Rok 1919 r. uczestniczył wraz z innymi skautami w rozbrajaniu niemieckiego garnizonu w mieście. Potem do jesieni walczył z bolszewikami w legendarnym oddziale ułanów rotmistrza Jerzego Dąmbrowskiego. W lipcu 1920 r. zgłosił się na ochot- nika do 211. Pułku Ułanów, z którym bronił Warszawy pod Radzyminem, a następnie uczestniczył w „buncie Żeligowskiego” i jego marszu na Wilno. W 1926 r. osiadł w rodzinnym majątku Sukurucze koło Lidy, podniósł go z ruiny, ożenił się z nauczycielką z pobliskiej szkoły Marią Ostrowską i wzorem przodków prowadził spokojne życie rolnika i ziemianina. W 1939 r. jako podporucznik rezerwy kawalerii walczył w szeregach należącej do Armii „Prusy” 19. DP. Po jej rozbiciu przez czołgi niemieckie pod Tomaszowem Mazowieckim dowodził oddziałem ułanów w rezerwowej 41. DP pod Tomaszowem Lubelskim – jego żołnierze zniszczyli w sumie siedem czołgów niemieckich.
„Czułem się oszołomiony i jakby przerzucony na inną planetę” – wspominał więzień nr 4859 pierwsze dni za drutami. Ale już parę tygodni później powstaje pierwsza tajna „piątka”, zalążek Związku Organizacji Wojskowych, którego najważniejszym celem jest przygotowanie konspiracyjnych oddziałów zdolnych do zbrojnego opanowania obozu. Wiosną ZOW, podporządkowany ZWZ, liczy już ok. 1000 członków z różnych komand i bloków. Wspiera go „komitet polityczny” reprezentujący wszystkie nurty krajowej polityki: w tajnej Wigilii 1941 r. uczestniczą m.in. socjalista Stanisław Dubois i działacz ONR Jan Mosdorf. „W wysiłku pracy codziennej walczyliśmy o to, by jak najmniej oddać do komina istnień polskich, a dzień czasem wydawał się rokiem” – pisze Pilecki.