Jest w tym nieco racji, bo Trzecia Rzesza skonsumowała potężną część zasobów kontynentu, ale też wiele przesady, ponieważ Wielka Brytania to dużo, dużo więcej niż mała wyspa. Rzut oka na mapę imperium brytyjskiego wystarczająco dobrze uświadamia rozmiar problemu, z którym mierzył się Adolf Hitler.

Zjednoczone Królestwo to zresztą kraj, który nie lubił, ba, prawie nie umiał przegrywać.

Mam wrażenie, że ostatni raz Wyspiarze porządnie przegrali pod Hastings Anno Domini 1066. A pamiętacie, z jaką łatwością Wellington gromił marszałków napoleońskich? By wreszcie pobić samego Napa. Naród owiany legendą zwycięstw spod Crécy, Azincourt, Blenheim etc. był twardym orzechem do zgryzienia.Zwłaszcza że na jego czele stał twardziel nad twardziele, człowiek od specjalnych poruczeń czy – lepiej – człowiek na zły czas, który w żadnej innej sytuacji nie wdrapałby się na stołek premiera. Winston Churchill, zdeterminowany wojownik, znakomity mówca, wielki – jak powiedzieliby komentatorzy sportowi – „motywator”. Zdumiewające, jak wiele rozmaitych, czasem sprzecznych, cech kotłowało się w szerokiej duszy starego arystokraty. Niezwykła aktywność szła u niego w parze z atakami autentycznego lenistwa, skłonność do przemocy z talentem malarskim i subtelną znajomością sztuki, osobista rozrzutność z doskonałą znajomością finansów państwa. Mam wrażenie, że przed wojną Churchill nigdy nie jechał londyńskim metrem. Wypadkowa tych wszystkich cech dawała w sumie osobowość paradok- salną, lecz potężną i bardzo – jak na standardy demokratycznego polityka – autorytarną.

Lecz taki właśnie człowiek był wtedy potrzebny Zjednoczonemu Królestwu.Churchill miał jeszcze jedną zaletę – przez matkę był pół-Amerykaninem, nic więc dziwnego, że znał, rozumiał i chyba nawet kochał Amerykę. Z wzajemnością. A że w ostatecznym rozrachunku skutek wojny zależał od Ameryki, była to rzecz wcale niebanalna. Oczywiście USA i tak weszłyby do wojny, ale łatwiej było Amerykanom maszerować pod rękę z Churchillem niż z jakimkolwiek innym politykiem brytyjskim. Naprawdę był to właściwy człowiek na właściwym miejscu.

[i]Jarosław Krawczyk - redaktor naczelny „Mówią wieki”[/i]