Gdy zauważyłem nasze markery, przekazywałem pilotowi polecenia: „prawa”, „lewa” aż znaleźliśmy się nad celem. Wtedy mechanik otworzył drzwi, ja nacisnąłem guzik i bomby poszły. Poczuliśmy silne szarpnięcie” – wspominał bombardier Dywizjonu 300 kapitan Czesław Blicharski.
Bombardowania miast są symbolem drugiej wojny światowej. Największe z początkowych miało miejsce 25 września 1939 roku, gdy przez cały dzień 400 niemieckich bombowców atakowało Warszawę – zginęło kilkanaście tysięcy osób. Po Warszawie przyszła kolej na Rotterdam, Londyn i Coventry. Luftwaffe nastawiała się na burzenie miast. Marszałek lotnictwa Arthur Harris stwierdził, że Niemcy rozpoczęli wojnę raczej z dziecinnym założeniem, że oni będą bombardować cudze miasta, natomiast nikt nie będzie niszczyć ich. Wkrótce przekonali się, że byli w błędzie. Profesor Frederic Lindemann, doradca Churchilla, zaproponował na początku 1942 roku strategiczną ofensywę na niemieckie miasta. Skutkiem miał być brak rąk do pracy i sterroryzowanie niemieckiego społeczeństwa. Ataki na niemieckie miasta rząd powierzył w lutym 1942 roku marszałkowi lotnictwa Arthurowi Harrisowi.
Pierwszy nalot tysiąca bombowców – operacja „Milenium” – został przeprowadzony 30 maja 1942 roku. Na Kolonię spadło 2 tys. ton bomb, zginęło 500 osób, 140 tys. musiało opuścić miasto. W nalocie na Hamburg zginęło 45 tys. ludzi, na Kassel – 10 tys., na Darmstadt – 12,5 tys., na Pforzheim – 21 tys., na Swinemuende – 23 tys., na Drezno – 30 tys. Taktykę niszczenia miast wykorzystali także Amerykanie w wojnie z Japonią. Podczas nalotu na Tokio od bomb zapalających zginęło ponad 100 tys. ludzi. W Hiroshimie i Nagasaki zginęło łącznie 200 tys. ludzi. Dokonania rosyjskie są na tym tle blade – np. podczas bombardowania Warszawy 13 maja 1943 roku (pilot i badacz sowieckich bombardowań Stefan Przesmycki uważa, że był to odwet za badanie katyńskich grobów) zginęło 300 Polaków – żadna bomba nie spadła na dzielnice niemieckie.
Niemcy nie byli w stanie przeprowadzać tak dużych nalotów, bo nie mieli czterosilnikowych bombowców. Hitler przygotowywał wojnę błyskawiczną, zakładał szybkie zdobycie terytorium przeciwnika i w tej strategii ciężkie bombowce nie były potrzebne. Zakazał ich przygotowania, a w czasie wojny było zbyt późno, aby nadrobić stracony czas. Z ledwością udało się to Brytyjczykom, którzy od 1936 roku przygotowywali trzy projekty, z których dwa okazały się udane, to jest Halifax i Lancaster. Jednak i one były opóźnione – Ministerstwo Lotnictwa planowało wprowadzić maszyny do akcji w 1940 roku, natomiast pierwsze bezpieczne konstrukcje były gotowe rok później. Wiosną 1943 roku w służbie było 3500 ciężkich, czterosilnikowych bombowców, gdy wojsko spodziewało się, że będzie dysponować takim wyposażeniem w kwietniu 1942 roku.
Najbardziej udanym bombowcem był Avro Lancaster. Pierwotnie miał przenosić dwie tony bomb, a przenosił (jako jedyny) dziesięciotonowe Grand Slam. Masa startowa dochodziła do 29 ton. W 1943 roku Lancaster kosztował od 45 do 50 tys. funtów (w zależności od wersji i fabryki, w której był zbudowany). Zbudowano 7,3 tys. lancasterów, 3249 zostało zniszczonych. Wykonały 156 tys. nalotów i przeniosły 608 tys. ton bomb. Lancastery w maju 1943 roku rozerwały dwie tamy w Moehne i Eder, używając odbijających się od wody bomb, a jesienią 1944 roku zatopiły „Tirpitza”, używając pięciotonowych bomb Tallboy.