W histerię popadł marszałek Kulik, w całkowite odrętwienie gen. Pawłow, raczej inteligentny sztabowiec. Ba, załamał się sam Stalin, który jednak pozbierał się na tyle, aby wysłać na front generalską specgrupę z Woroszyłowem (o, ten nie miał pojęcia o nowoczesnej wojnie) i Żukowem (który pojęcie miał dużo lepsze). Posypały się głowy, ale nie militarne sukcesy. Wielki Bułat Okudżawa, żołnierz tej wojny, śpiewał potem ze wstydem w pięknej piosence „Nie wierzcie piechocie”: „Dlaczego w odwrocie, choć wiosna nad ziemią szaleje od bzów”. „Czewoż my uchodim?”.
Odbija się tu głęboko zraniona duma rosyjskiego inteligenta, świadomie i ofiarnie walczącego za ojczyznę po zderzeniu z niemiecką machiną wojenną.
Ale okazało się – jak to zwykle w historii – iż jest granica rzeczy, zwłaszcza rzeczy szalonych. Słynna szosa wołokołamska na przedpolach Moskwy, o której epicką, choć nie do końca prawdziwą, opowieść sporządził Aleksandr Bek, była jednym z pierwszych znaków tężejącego oporu.
Gdzieś musiała być granica dynamiki blitzkriegu, gdzieś też była granica upokorzenia rosyjskiej armii, której sztandary wsławiły się ongi w wielu potrzebach. Piszę „rosyjskiej”, bo przyduszony przez Hitlera Stalin zagrał teraz na rosyjski patriotyzm (czy może lepiej – nacjonalizm). Prawda, żołnierz rosyjski był dodatkowo dopingowany przez zbrodnie i pogardę hitlerowców, tudzież wewnętrzny terror NKWD – ale jednak.
Pod Moskwą – jak ktoś mądrze napisał – Krasnaja Armia zaryła się w ziemię, bijąc się o jej każdą piędź. Wierzę, że to był początek końca „germańskich” urojeń Hitlera, że od tej chwili klęska Trzeciej Rzeszy była już kwestią czasu. Szczególnie że na odsiecz Sowietom coraz gęściej płynęły alianckie konwoje.