Noc w Dakarze jest gorąca i ciemna. Czasem tylko błyskają na brzegu latarki patroli i reflektory. W mieście i porcie obowiązuje wojenne zaciemnienie. Opodal wysepki Gore widać czarną, groźną sylwetkę pancernika „Richelieu”. Na redzie, odgrodzonej od pełnego morza dwoma liniami stalowych sieci, kotwiczy 20 alianckich statków, którym po objęciu władzy we Francji przez rząd w Vichy grozi internowanie. Jednym z nich jest niewielki polski parowiec s/s „Kromań”.
Przed północą jego kapitan Tadeusz Dybek rozkazuje podnieść kotwicę. „Kromań” przemyka się wzdłuż brzegu w stronę wyjścia z zatoki obok mielizny Resolute Bank. Zaraz za nią natrafia na stalową sieć i – rozpędem, z wyłączoną śrubą, by nie wplątała się w jej liny – zaczyna ze straszliwym zgrzytem i rzężeniem żelaza przeciąganego po żelazie przedzierać się nad nią na otwarte morze. Wreszcie, gdy załodze wydaje się, że statek zatrzymał się na przeszkodzie, marynarz wachtowy woła triumfalnie: „Sieć za rufą!”.
Kilka dni później gen. Sikorski otrzymał pismo od pierwszego lorda Admiralicji. A.V. Alexander zawiadamiał o przybyciu 27 lipca 1940 r. „Kromania” do Freetown i – przypominając, że to już szósty z naszych statków, które uciekły z afrykańskich portów francuskich – stwierdzał, że Royal Navy „jest pełna podziwu dla wspaniałego ducha okazanego przez polskich marynarzy”. Kapitan „Kromania” i jego załoga wykazali zresztą nie tylko niezłomnego ducha, ale i zmysł do forteli.
Po ucieczce z Dakaru już w pierwszych dniach lipca „Rozewia” i „Stalowej Woli” rozwścieczeni Francuzi zarekwirowali część głównej maszyny i polecili zacumować statek w jednym z wewnętrznych basenów portowych. Kapitan Dybek ostrzegł ich więc poufnie, że ma na pokładzie niebezpiecznych wywrotowców, którzy próbują namówić do buntu czarnych żołnierzy miejscowego garnizonu. Władze portowe natychmiast oddały skonfiskowaną śrubę z kołem manewrowym i nakazały powrót na redę.
Z odwagi i przebiegłości Tadeusz Dybek słynął już jako słuchacz szkoły morskiej. Zatrzymany wraz z kolegami z „Daru Pomorza” przez policję po bójce w barze w Hawrze, powołał się na szarżę pod Somosierrą, dzięki czemu wszystkich aresztowanych od ręki zwolniono. Jowialny i pogodny nie uznawał „dawania szkoły”, która zgodnie z poglądami obowiązującymi w ówczesnej marynarce była warunkiem krzepy i dyscypliny wśród załogi. Sam zresztą miewał z tym kłopoty – zanim trafił do floty handlowej, z hukiem wyrzucono go z Marynarki Wojennej.