Z początkiem lat 60. XVIII wieku zbliżał się koniec panowania króla Augusta III Sasa. Władca był schorowany, całkowicie zobojętniały na sprawy polskie i zamknięty w swoim własnym drezdeńskim światku. Król ten miał już wówczas wyjątkowo złą opinię zarówno na europejskich dworach, jak i u swoich poddanych. W czasach kiedy Rzeczpospolita potrzebowała na króla lwa, rządził nią leniwiec, całkowicie obojętny na los swoich poddanych. Dopiero pod koniec życia August III zaczął interesować się polskimi sprawami, aby zapewnić tron jednemu ze swoich pięciu synów. Kto wie, może kolejny król z dynastii Wettynów miałby charakter swojego dziadka Augusta II Mocnego. Może wniósłby on jakiś powiew nadziei dla Rzeczypospolitej szarpanej od zewnątrz przez sąsiadów i od wewnątrz osłabianej przez zdrajców i warchołów. Historia potoczyła się jednak innym torem i – co należy podkreślić – do tego zaskakująco nieoczekiwanym.
Europejski porządek
W XVIII-wiecznej Europie panowała krucha równowaga między siedmioma największymi mocarstwami: Wielką Brytanią, Francją, Hiszpanią, Prusami, Austrią, Rosją i Szwecją. Na rubieżach tego europejskiego porządku wciąż czuwał, nadal groźny i nieprzewidywalny, turecki kolos. Rzeczpospolita była drugim pod względem powierzchni państwem Starego Kontynentu. Dzięki swoim zasobom i kulturze mogła stanowić potęgę, która w zależności od wyboru sojusznika przeważyłaby szalę sił na kontynencie. Nikt zatem tego w Europie nie chciał. Przyjęło się uważać, że winę za upadek i rozbiór naszej ojczyzny ponoszą głównie Rosjanie i Prusacy. W rzeczywistości to właśnie ta wspólna sieć interesów siedmiu głównych graczy stała na straży równowagi, która łatwo zawaliłaby się, gdyby potencja Rzeczypospolitej przechyliła się na którąś ze stron tej układanki. Mocarstwa były więc niejako zmuszone do podtrzymywania polskiej anarchii. Jednocześnie, co wydaje się paradoksem, musiały uważnie patrzeć sobie na ręce i nie dopuszczać do dezintegracji terytorialnej Rzeczypospolitej.
Zbliżająca się elekcja króla polskiego stawała się okazją do nowej rozgrywki w europejskiego pokera. Choć żaden dwór w Europie nie traktował Augusta III z należytą powagą, wszyscy z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwali się w wieści o jego zdrowiu. Kiedy więc zgnuśniały władca przewrócił się na swoim nocniku bądź zasłabł podczas strzelania do dzikich psów – specjalnie wyłapywanych dla królewskiej rozrywki i zwożonych do pałacu w Dreźnie – natychmiast ożywiała się dyskusja, kogo by tu osadzić na polskim tronie. Zbliżającą się elekcją najbardziej zainteresowane były Prusy i Rosja – państwa, które w swojej historii doświadczyły siły polskiego oręża i w których autentycznie panował lęk przed przebudzeniem się Polaków z ich saskiego letargu.
Rzeczpospolita, niegdyś jedno z największych mocarstw Starego Kontynentu, w drugiej połowie XVIII wieku stanowiła już tylko targowisko potężnych sąsiadów. Dlatego francuscy dyplomaci, widząc ten zdumiewający, samobójczy upadek sytego kolosa, stworzyli zwięzłe określenie wyrażające ich ocenę funkcjonowania unii polsko-litewskiej za panowania Augusta III: „Polska nierządem stroi". Było ono drwiną z sarmackiego zawołania: „Polska nie rządem stoi, a swobodami obywateli". W rzeczywistości to nie liberum veto, sejmiki czy waśnie między szlachtą stanowiły główny czynnik prowadzący do upadku państwa.
Jak w każdej demokracji, która ulega wypaczeniu, czynnikiem destrukcyjnym była skorumpowana oligarchia magnacka. Rywalizacja między wielkimi rodami, których majątki były nierzadko większe od fortun wielkich europejskich dynastii, a terytorialnie mogły się równać nawet z niektórymi królestwami, stanowiła główny czynnik wykorzystywany przez Rosję i Prusy do podtrzymania destrukcyjnej anarchii. Magnaci nie byli jednak głupcami. Zdawali sobie sprawę, że na obecnym poziomie ustrojowym nawet oni w pojedynkę niewiele zdziałają. Dlatego w zaciszach pałacowych gabinetów powstawały stronnictwa magnackie mające własne programy dalszego rozwoju państwa. Jedną z takich najpotężniejszych grup stanowiła „Familia", skupiająca głównie przedstawicieli rodów Czartoryskich i Poniatowskich.