Powszechnie znany jest fakt, że wielu cenionych artystów tworzyło swoje dzieła pod wpływem substancji odurzających. Na przykład van Gogh upajał się absyntem, Baudelaire narkotyzował się haszyszem i opium, podobnie Picabia, Witkacy zażywał peyotl, kokainę i co się tylko dało, informując o tym podpisami na swoich psychodelicznych obrazach. W latach 50. XX stulecia furorę w środowiskach artystycznych robiło LSD.
Jednak praktyka wprowadzania się w odmienny stan świadomości jest stara jak świat, a ludzie malowali na ścianach jaskiń w stanie odurzenia już pomiędzy 40–12 tys. lat temu. Yafit Kedar twierdzi, że ich świadomość była zakłócona nie substancjami halucynogennymi, lecz niedostatkiem tlenu. Aby dotrzeć daleko w głąb jaskini, trzeba było oświetlać sobie drogę pochodniami, które, zużywając tlen, sprawiały, że ludzie doznawali hipoksji – niedotlenienia mózgu. W takim stanie wzmaga się wydzielanie dopaminy – neuroprzekaźnika, prekursora adrenaliny. W rezultacie malarze wewnątrz jaskiń popadali w stan zakłóconej świadomości, odczuwali euforię, mieli wrażenie przebywania poza własnym ciałem. Doznania te – twierdzi Yafit Kedar – pomagały eksploatować głębsze poziomy kreatywności, wchodzić w relacje z kosmosem, przekraczać bramę doznań duchowych, które współczesna nauka nazywa halucynacjami. Rozważając tę hipotezę, trzeba brać pod uwagę konfigurację jaskiń. W grotach europejskich jest niemal regułą, że malowidła znajdują się w miejscach ekstremalnie niedostępnych. Yafit Kedar pyta: „Dlaczego ci ludzie brnęli w takie ciemności, w miejsca tak odludne, oddalone często kilkaset metrów, a nawet kilometr od wejścia? Przecież te pieczary, ze swoimi wąskimi gardłami, musiały być przerażające". Odpowiedź jest banalnie prosta: w tych źle przewietrzanych miejscach ludzie osiągali „inny stan świadomości", w tym stanie pojawiały się halucynacje, to zaś umożliwiało przeżywanie „doświadczeń duchowych".