Kwestii tym trudniejszej i bardziej drażliwej, jeśli przeprowadzimy porównanie wydatków poniesionych na budowę okrętów i całej infrastruktury z dokonaniami marynarki we wrześniu 1939 roku. Przez całe zresztą dwudziestolecie poglądy na charakter naszej floty, jej wielkość i sposób użycia ścierały się.
Józef Piłsudski często oceniany jest w tej materii jako realista, który zdawał sobie sprawę z niekorzystnego położenia geopolitycznego Polski oraz trudnej sytuacji finansowej i dostrzegał niecelowość dużych zbrojeń morskich. Stosunek do tego zagadnienia ilustruje cytat z Marszałka: „(…) państwo nie posiada ani możliwości, ani jakichkolwiek środków do tego, aby tą drogą o swej sile jak flotę wojenną mogącą być użytą na wielkich morzach świata czy kreować, czy zbudować.
(…) We wszystkich moich przemyśleniach operacyjnych nigdy nie wykraczam poza możliwość istotnie realnego panowania w Zatoce Gdańskiej”. Zdecydowanym natomiast zwolennikiem budowy floty wojennej, i to stosunkowo dużej, mogącej konkurować z potężnymi sąsiadami, był kontradmirał Jerzy Świrski, szef Kierownictwa Marynarki Wojennej.
To zwłaszcza dzięki jego staraniom zaczęto od 1926 roku realizować opracowany nieco wcześniej tzw. mały program morski, zakładający budowę dwóch kontrtorpedowców (francuska stocznia Chantiers Naval Francais z Caen) i trzech okrętów podwodnych (zbudowane w trzech różnych francuskich stoczniach) oraz bazy dla floty wojennej w Gdyni.
Z chwilą zrealizowania tych projektów (w latach 1930 – 1932) kierownictwo Marynarki Wojennej przedstawiło w 1933 roku kolejny plan rozbudowy, w ramach którego nasza flota otrzymać miała m.in. cztery okręty liniowe (pancerniki) o wyporności 15 tys. ton każdy, cztery lekkie krążowniki, każdy o wyporności 8 tys. ton, a także kilkadziesiąt niszczycieli.