Podobno Piłsudskiemu bardzo się ta wydana w 1934 r. książka podobała, bo też przedstawione w niej sceny rodzajowe z życia ziemiańskiego znane były Marszałkowi z Kresów, a i konwencja gawędy szlacheckiej musiała mu przypaść do gustu. Podobnie jak język autora, cały „z pobrzeży”, z wieloma naleciałościami litewskimi i białoruskimi.
Melchior Wańkowicz nie był piłsudczykiem. W latach studenckich działał w Organizacji Młodzieży Narodowej Wolny Strzelec, w czasie wojny służył w 1. Korpusie Polskim gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego. W latach 1918 – 1921 kierował działem prasy i propagandy Straży Kresowej, na początku 1923 r. objął stanowisko naczelnika Wydziału Prasowo-Widowiskowego MSW.
Kiedy jednak trzy dni przed przewrotem majowym minister spraw wewnętrznych wstrzymał wywiad marszałka Piłsudskiego bez wiedzy Wańkowicza, ten – jak wspominał w „Zielu na kraterze” – „wziął czapkę i znalazł się na ulicy”. Po zamachu zrezygnował z pracy urzędniczej, poświęcając się dziennikarstwu, literaturze i edytorstwu (był współwłaścicielem Towarzystwa Wydawniczego Rój).
„Ziele na kraterze” w wielu miejscach pokazuje, jak autor „Szczenięcych lat” odnosił się do Piłsudskiego. Relacjonując domowe dyskusje z żoną, do jakiej szkoły wysłać córki, pisał: „W rządówce jest wypompowana wszelka atmosfera. Wiecznie „wkroczył” (to znowu słówko-wytrych: na wszelkich obchodach powtarzało się dzieciom do znudzenia, że 6 sierpnia Komendant wkroczył, że siedmiu ludzi niosło pięć siodeł czy też odwrotnie; kierunek piłsudczykowski, nasiąknięty bohaterską młodością, nie był w stanie stworzyć nowych wartości, czekał na zmianę warty, której tak bardzo nie było widać)”.
Gdzie indziej pisarz wprost stwierdzał, że jest „bardzo sceptyczny w stosunku do Piłsudskiego”. Ale przecież – jak pisał – „dom był przesiąknięty kultem Piłsudskiego. Tata (Melchior Wańkowicz – przyp. K. M.) prostował, podkpiwał, ale był rad, tak jak był w istocie wdzięczny żonie za to (...) że dzieci nie rosną na kundli”.