Ofensywny charakter armii powietrznej miały zapewnić czterosilnikowe bombowce przygotowywane w latach 30. Amerykanie zakładali, że lotnictwo będzie precyzyjnie bombardować i zatapiać okręty przeciwnika. W praktyce założenia się nie sprawdziły. Amerykańskie czterosilnikowe bombowce w całej wojnie uszkodziły jedynie dwa transportowce. Podczas wojny w Europie Amerykanie szacowali, że jedynie połowa bomb spadała w promieniu do 400 m od celu. Na zbombardowanie mostu Amerykanie przeznaczali od 600 do 1200 ton bomb.
Nawet słynne bombardowanie fabryki łożysk w Schweinfurcie w październiku 1943 roku nie udało się – została zniszczona tylko część fabryki i zaledwie 10 proc. bomb spadło w odległości do 500 m od zakładów. Z 250 bombowców biorących udział w nalocie nie wróciło 60. Nikt nie potrafił policzyć trajektorii bomby, która, spadając z wysokości 9 – 10 km, osiągała ponaddźwiękową szybkość. Na tor lotu wpływał nie tylko jej kształt, ale nawet rodzaj farby, którą była pomalowana.
Z początku nie było nawet jasne, co bombowce mają atakować. W 1943 roku Amerykanie stwierdzili, że aby zapewnić sobie przewagę w powietrzu, muszą zniszczyć niemieckie fabryki myśliwców. Przygotowując się do lądowania w Normandii, Eisenhower przyjął propozycję swoich doradców bombardowania stacji rozrządowych, gdy wywiad nalegał na bombardowanie rafinerii.
5 kwietnia 1944 roku amerykańskie samoloty zbombardowały bocznice w Ploeszti, niszcząc także rafinerię. Wywiad natychmiast doniósł o niemieckich kłopotach z paliwem. Niemcy nadali jego produkcji wyższy priorytet niż budowie myśliwców i dla Eisenhowera był to wystarczający dowód na znaczenie zakładów petrochemicznych. Do końca wojny 24 rafinerie były nieustannie bombardowane i produkcja paliwa spadła ze 180 tys. ton w marcu 1944 roku do 10 tys. ton we wrześniu tego samego roku.
Zgodnie z założeniami z sierpnia 1941 roku o jednoczesnej wojnie przeciw Niemcom i Japonii amerykańska flota liczyła w szczytowym okresie ok.