Reklama
Rozwiń
Reklama

Salamina nie leży na Pacyfiku

Długo, ach długo Stany Zjednoczone, bez kwestii najpotężniejsze państwo świata, brały tęgie cięgi od Japonii. Z dystansu, zwłaszcza mając w pamięci wojnę wietnamską i nieszczęsną ewakuację Sajgonu, klęski z Japończykami już nie wyglądają tak szokująco.

Publikacja: 07.08.2009 06:24

Grupa amerykańskich samolotów nad atolem Midway, październik 1942 r.

Grupa amerykańskich samolotów nad atolem Midway, październik 1942 r.

Foto: bettmann/corbis

Ale przed Pearl Harbor Ameryka wydawała się niezwyciężona. Oczywiście doceniam szaleńczą desperację japońskiego żołnierza i sprawność dowódców wszystkich szczebli. Ale widzę też zbrodniczą głupotę ich Sztabu Generalnego, który porwał się, jak się na koniec okazało, z motyką na słońce.

A na dobre zaczynało się to okazywać pod Midway i na Morzu Koralowym, gdzie – choć z wielkim mozołem – Jankesi biorą górę. Ale to, powiadam, prędzej czy później stać się musiało. Jednakże z punktu widzenia sztuki wojennomorskiej bitwy te sygnalizują coś niesłychanie ważnego: oto zmierzch wojny morskiej pojętej jako starcie okrętów. W pewnym sensie Salamina, Trafalgar i bitwa jutlandzka „w jednym stoją domu”, bo choć pod Salaminą nie było armat, to okręty biły się dziób w dziób, burta w burtę.

Tymczasem teraz pływające lotniska wysyłają na wroga samoloty – i wróg też. Bitwa morska przenosi się w powietrze, jeden żywioł zwyciężył drugi… Cokolwiek by powiedzieć, jest w tym pewien paradoks. Tak jak jest mocno paradoksalne, że Japończycy, którzy rozpoczęli tę wojnę brutalnym atakiem z powietrza, skonstruowali sobie dwa monstrualne pancerniki. No, wiele one nie dokonały. To już zmierzch tych wspaniałych okrętów, jakkolwiek do dziś Amerykanie trzymają dwie sztuki w osobliwych kokonach.

O ile pamiętam, ostatni brytyjski pancernik „Vanguard” poszedł na przybory do golenia w latach 50. XX w. Zresztą, choć w dzieciństwie byłem maniakiem „okrętologii”, nie znam dziejów tej jednostki. Widziałem tylko jej piękne zdjęcia w słynnym angielskim katalogu „Jane’s Fighting Ships”.

Może któryś z czytelników zna jego dzieje?Napisałem, że wojna morska między Ameryką i Japonią toczyła się w powietrzu. Ale też w morskich głębinach. Nie tylko w sensie „torpedowym”, bo również jakoś poetyckim, Pearl Harbor, Morze Koralowe… Perła i koral, klejnoty morza, najpiękniejsze ozdoby niezmierzonych głębi. Zawsze jest jakiś kłopot z żywiołami, a najgorszy – jak widać – z wojną.

Reklama
Reklama

[i]Jarosław Krawczyk - redaktor naczelny „Mówią wieki”[/i]

Ale przed Pearl Harbor Ameryka wydawała się niezwyciężona. Oczywiście doceniam szaleńczą desperację japońskiego żołnierza i sprawność dowódców wszystkich szczebli. Ale widzę też zbrodniczą głupotę ich Sztabu Generalnego, który porwał się, jak się na koniec okazało, z motyką na słońce.

A na dobre zaczynało się to okazywać pod Midway i na Morzu Koralowym, gdzie – choć z wielkim mozołem – Jankesi biorą górę. Ale to, powiadam, prędzej czy później stać się musiało. Jednakże z punktu widzenia sztuki wojennomorskiej bitwy te sygnalizują coś niesłychanie ważnego: oto zmierzch wojny morskiej pojętej jako starcie okrętów. W pewnym sensie Salamina, Trafalgar i bitwa jutlandzka „w jednym stoją domu”, bo choć pod Salaminą nie było armat, to okręty biły się dziób w dziób, burta w burtę.

Reklama
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama