Rozkaz do odwrotu padł o godz. 10.50, gdy Niemcy ściągali pospiesznie rezerwy, wśród nich jednostki wypoczywającej po walkach w Rosji dywizji SS Leibstandarte Adolf Hitler. Wspominał jej podoficer Herbert Maeger: „Jechaliśmy z kilkoma postojami przez całą noc, a rankiem okopaliśmy się na skraju lasu. Przez cały dzień leżeliśmy w improwizowanych stanowiskach, moknąc w obrzydliwej mżawce, ale nie weszliśmy do walki”. Dopiero po zakończeniu walk żołnierze LAH zobaczyli stłoczone na plaży tysiące kanadyjskich jeńców.
[srodtytul]Przesłuchania i groźba rozstrzelania jeńców[/srodtytul]
Tak liczna masa jeńców stała się dla Niemców rzadką okazją zobaczenia ludzi „stamtąd”. O wadze przywiązywanej do ich przesłuchania (w kwestii nastrojów na Wyspach, sytuacji żywnościowej, zaopatrzenia oraz zasięgu i skuteczności propagandy radiowej) świadczy to, że pod Dieppe przysłano osobistego tłumacza Hitlera – Paula Schmidta. Wehrmacht z niechęcią dopuścił zresztą cywilów do Anglików i Kanadyjczyków, zakazując rozmów na tematy wojskowe. Schmidt i jego ludzie przygotowali system pytań, by wyciągać wnioski z reakcji przesłuchiwanych lub ich odpowiedzi.
Zdumiały ich dwie rzeczy. Po pierwsze, że mimo terroru U-bootów Anglia daleka była od zagłodzenia. A po drugie, że na Wyspach uważnie słuchano niemieckich audycji po angielsku. Jeńcom pozwolono więc (mimo zakazu ich dowództwa) na radiowe powiadomienie rodzin. Na pytanie, czy wierzą w to, co słyszą z Niemiec, wszyscy odpowiadali, że nie. Ale nie wierzyli również bez zastrzeżeń angielskim audycjom, gdyż uważali, że prawda znajduje się zapewne gdzieś pośrodku między niemieckimi a angielskimi audycjami.
Schmidta uderzyły trudności z Kanadyjczykami, którzy szczerząc przyjaźnie zęby, wykazywali niewiedzę o Europie. Na pytanie o znanego Niemca, któryś wymienił generała Rommla i… Lili Marlen. O ile łatwo było wyciągnąć na rozmowę szeregowych i wyższych oficerów, trudno szło z młodszymi oficerami. Postawa jeńców imponowała zwycięzcom: „Niezłomna pewność, z jaką wszyscy od prostego żołnierza aż do najwyższego oficera mówili o nadziei na zwycięstwo, brak wszelkiego fanatyzmu czy choćby tylko gestem lub wyrazem twarzy objawiającej się nienawiści do Niemiec wywierały na nas silne wrażenie”.
Los jeńców nie zapowiadał się jednak tak pięknie. Wzięty do niewoli brygadier Southam nie zdążył zniszczyć zabranych wbrew zakazom planów ataku i Niemcy znaleźli zalecenie likwidacji wziętych do niewoli żołnierzy Wehrmachtu. W reakcji na znalezisko Hitler wydał rozkaz rozstrzelania jeńców spod Dieppe, na co alianci odpowiedzieli podobną groźbą wobec niemieckich POW w Kanadzie. Skończyło się na szwajcarskiej interwencji i odstąpieniu od rozkazów (po stronie alianckiej uznano – cytujemy literalnie – „że nie warto się ścigać na sikanie ze skunksem”). Jednak jeszcze w tym samym roku Hitler rozkaże rozstrzeliwać wziętych do niewoli komandosów.
[srodtytul]Nieuchronna cena nauki?[/srodtytul]
Tuż po operacji „Jubilee” obie strony liczyły straty i puszczały w ruch propagandowe machiny. Niemcom było łatwiej, stracili ok. 300 ludzi i 46 samolotów, podczas gdy RAF aż 119 maszyn, a na lądzie doszło do alianckiej katastrofy. Mountbatten do śmierci polemizował z tekstami, które uśmiercały np. trzy czwarte z 4000 uczestniczących w akcji Kanadyjczyków.
W 1973 r., opierając się na oficjalnej historii armii kanadyjskiej, przypominał, że „twierdzenie o klęsce operacji opiera się również na danych o naszych stratach: z uczestniczących w niej nieco ponad 15 000 żołnierzy, marynarzy i lotników rzeczywiście 4260 poległo, odniosło rany lub poszło do niewoli. Kanadyjczycy musieli zapłacić najwyższą cenę, tracąc 3367 ludzi z 4963, którzy wzięli udział w walce, co znaczy nieco ponad dwie trzecie. W tamtym okresie wojny, gdy wojska kanadyjskie nie były jeszcze realnie zaangażowane w walkę, musiał to być dla nich straszny szok emocjonalny. Trzeba jednak objaśnić kanadyjską listę strat, oddzielając poległych podczas ataku od zmarłych z ran i tych, którzy nie przeżyli obozów jenieckich oraz tych, którzy wrócili do domu po wojnie. Odkrywamy wówczas, że na 4963 Kanadyjczyków użytych w Dieppe, 4056 przeżyło ją”. To zaś oznaczało śmierć „tylko” jednej piątej. Pamiętajmy też jednak o zabitych bądź wziętych do niewoli 247 Brytyjczykach, 550 marynarzach Royal Navy i 190 lotnikach.
Rozważając po latach porażkę, Churchill pisał: „Gdy się na to patrzy z perspektywy czasu, straty tego pamiętnego wypadu mogą się wydawać niewspółmierne do rezultatu. Nie można jednak osądzać tego epizodu wyłącznie takimi kategoriami. Dieppe zajmuje w historii wojny swoje własne miejsce, lecz nie można zaliczyć go do porażek z powodu przygnębiających rejestrów ofiar. Było to kosztowne, ale nie bezowocne rozpoznanie sił. Od strony taktycznej stało się kopalnią doświadczeń. Przedsięwzięcie to rzuciło odkrywcze światło na wiele niedociągnięć dotyczących naszych przyszłych zamierzeń. Nauczyło nas budowania w krótkim czasie różnych typów okrętów i urządzeń, co można było wykorzystać w przyszłości. Ponownie przekonaliśmy się o wartości silnego wsparcia ciężkich dział okrętowych przy desancie napotykającym opór przeciwnika. Stąd nasza technika bombardowa- nia, prowadzona zarówno przez marynarkę, jak i lotnictwo uległa poprawie. Przede wszystkim doświadczenie to pokazało, że indywidualne kwalifikacje i waleczność jednostek bez precyzyjnej organizacji i szkolenia nie przyniosą żadnych rezultatów i że tajemnicą sukcesu jest praca zespołowa. Zadanie takie można powierzać tylko wyćwiczonym i dobrze zorganizowanym oddziałom desantowym. Wszystkie te nauczki wzięliśmy sobie do serca”.
Opinie post factum odpowiedzialnych za porażki polityków i wojskowych trzeba brać ostrożnie. Słowa brytyjskiego premiera potwierdził jednak dwukrotnie Denis Whitaker, jedyny oficer Royal Hamilton Light Infantry, który wdarł się do Dieppe, zajmując kasyno. Wieczorem okazał się też jedynym ewakuowanym bez ran oficerem pułku, który stracił 480 z 567 wysadzonych na plaży ludzi. Whitaker zgodził się z Churchillem już w czerwcu 1944 r., lądując w miarę bezpiecznie na normandzkiej plaży na czele odtworzonego RHLI. Natomiast pół wieku po kanadyjskim dniu krwi i chwały wyznał:
„Po latach starannych i czasem bolesnych badań, moja najcięższa lekcja spod Dieppe polega na braku zdecydowanych odpowiedzi na wszystko. Na zawsze pozostaną luki wyrażone przez jak? i dlaczego?
Gdyby rajd na Dieppe powiódł się, doczekałby się zapewne zasłużonej półstronicowej notki w książkach historycznych. Byłoby to małe ukłucie szpileczką w całym katalogu drobnych, lecz udanych operacji, które doprowadziły do zwycięstwa. Alarmu nie wywołałyby nawet 65-procentowe statystyki strat. Rajd komandosów na St. Nazaire uznawano wszak latami za sukces mimo 79-procentowych strat zaangażowanych Commandos.
Ponieważ jednak w sensie taktycznym Dieppe nie wypaliło, było przez 50 lat tematem niezliczonych książek, artykułów i namiętnych debat. Większość kontrowersji pomieszała się lub skręciła na boczne tory. Szarpanina o to, kto winien, przysłoniła pozytywy płynące z rajdu.
Przekonany jestem, że rajd został wymyślony i przeprowadzony przez sir Winstona Churchilla z pełnym poparciem jego szefów sztabu. Na ludziach tych ciążyła odpowiedzialność za decyzje wpływające na los milionów żyjących w terrorze i tyranii. Robili dla nas jak mogli najlepiej, a to „najlepiej” w tym przypadku było olśniewające. Dieppe przyczyniło się do klęski Niemiec.”
[i]Andrzej Nieuważny - historyk z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusk[/i]u