Świeciło słońce, a w jego promieniach wylatywały z okien tysiące szyb, ludzie zaś z zadartymi głowami obserwowali, jak szybko niemieckie samoloty oddalały się na zachód. [...] I wtedy zawyły fabryczne i okrętowe syreny. Ten złowrogi lament, zapowiadający katastrofę i śmierć, zawisł nad miastem. W rzeczywistości oddawał strach, który ogarnął mieszkańców.
Samoloty nadlatywały ze wschodu, zza Wołgi, z południa, od strony Sarepty i Bekietowki, z zachodu, od Kałacza i Karpowki, z północy, od Jerzowki i Rynka – ich czarne sylwetki swobodnie poruszały się wśród cirrusów rozrzuconych na błękitnym niebie, i jak setki os, które wydostały się ze swoich gniazd, rzuciły się na ofiarę. Niemcy szli na kilku pułapach, zajmując cały błękit letniego nieba. Silny ogień artylerii przeciwlotniczej i uderzenia myśliwców z czerwonymi gwiazdami tylko na chwilę zmieszały szyk niemieckiego lotnictwa […]
I oto nad miastem dało się słyszeć nowy dźwięk – świdrujący świst dziesiątek i setek nurkujących bomb burzących, wizg tysięcy i dziesiątek tysięcy bomb zapalających, wysypujących się z otwartych zasobników. Ten dźwięk, trwający trzy – cztery sekundy, przenikał wszystko co żyje. I zamarły w rozpaczy serca, tych którym sądzone było w jednej chwili umrzeć sam na sam z tą rozpaczą, i tych, którym udało się przeżyć. Świst narastał. Wszyscy go słyszeli! Bomby spadły i wryły się w miasto. Domy umierały tak, jak umierają ludzie. Oślepło ich tysiące, a szkło z okien zaścieliło chodniki drobną, błyszczącą łuską odłamków. Pod uderzeniami niszczycielskich eksplozji masywne słupy tramwajowe z brzękiem i zgrzytem waliły się na ziemię.
Wapienny i ceglany pył wypełnił powietrze, tuman zawisł nad miastem i popełznął wzdłuż Wołgi. Miasto ogarnęły płomienie pożarów, spowodowanych dziesiątkami tysięcy bomb zapalających. W dymie, pyle, ogniu, wśród huku wstrząsającego niebem, wodą i ziemią, umierało ogromne miasto. Straszliwy był to obraz […] Z oddali doskonale było widać, jak ogień trawiący jeden budynek łączy się z sąsiednim, jak płonęły całe ulice, i jak w końcu ogień płonących ulic zlał się w jedną ścianę, żywą i rozprzestrzeniającą się. Rozmiary tragedii były ogromne, i wszystko co żywe, jak w czasie pożaru lasu i stepu, trzęsienia ziemi, lawiny lub powodzi, zaczęło uciekać z ginącego miasta”.