W Warszawie świeci słońce, wieje lekki ciepły wietrzyk. Poranek 1 lutego 1944 r. jest pogodny, niemal wiosenny. Na trawnikach w parku Ujazdowskim nie widać już nawet śladów śniegu. Minęła właśnie dziewiąta. W Alejach Ujazdowskich, naprzeciw wylotu Al. Róż przechadza się łączniczka „Kama”. Przy Szopena na jej sygnał czeka „Dewajtis”, a dalej, na rogu Piusa IX, dzisiejszej Pięknej, „Hanka” i dowodzący akcją „Lot”. Obok nich, przyglądając się bacznie ustawieniu łączniczek i żołnierzy, przechodzi alejami kapitan „Pług”, Adam Borys – dowódca kompani „Pegaz”, późniejszego batalionu „Parasol”.
W chwilę później „Kama” zawiesza na ręku swą pelerynę. To znak, że SS-Brigadeführer i generał policji Franz Kutschera, zwany katem Warszawy, właśnie wyszedł z domu. „Dewajtis” wyciąga z teczki białą torebkę, „Hanka” składa meldunek „Lotowi”. „Lot” zdejmuje kapelusz. Z Piusa wyjeżdża adler kierowany przez „Misia” i, skręciwszy w aleje, zajeżdża drogę wielkiej limuzynie hitlerowskiego generała. Do stojących maska w maskę samochodów dobiegają „Lot” i „Kruszynka”. Serie z ich pistoletów maszynowych i strzały z pistoletu „Misia” śmiertelnie ranią Kutscherę.
Zamach na Kutscherę – który zyskał złowrogą sławę jako anonimowy, zakonspirowany i szczególnie bezwzględny organizator terroru; w ciągu paru miesięcy jego urzędowania w Warszawie ginęło przeciętnie 300 osób dziennie – był jedną z najgłośniejszych akcji Armii Krajowej. Jeszcze przed południem wiedziała o nim cała Warszawa. „Tego dnia tłumy ludzi płynące we wszystkie strony ulicy były bardziej niż zwykle czujne i niespokojne, ale niepokój ten mieszał się z radością. Tak, to nie ulegało wątpliwości: nastrój ulicy był radosny” – wspomina jeden z kronikarzy z lat okupacji. Zarówno warszawiacy, jak i Niemcy byli przekonani, że mistrzowsko przygotowanego zamachu dokonała specjalna jednostka zawodowych wojskowych. Dopiero po wojnie dowiedziano się, że była ona dziełem harcerzy i harcerek z „Parasola”. Jedynym wśród nich doświadczonym żołnierzem był ich dowódca kapitan „Pług”.
Syn zamożnego wielkopolskiego chłopa i działacza gospodarczego, urodzony w 1909 r. w Witkowie pod Gnieznem, ukończył Wydział Rolniczo-Leśny Uniwersytetu Poznańskiego. W 1935 r. jako wybijający się specjalista w dziedzinie przetwórstwa rolno-spożywczego otrzymał stypendium Fundacji Kościuszkowskiej na studia w Stanach Zjednoczonych. We wrześniu 1939 r. – zmobilizowany do drugiego rzutu pułku artylerii 17. gnieźnieńskiej DP w Armii „Poznań”, formującego się w Kielcach – w chaosie odwrotu przeprowadził swą baterię, której nie było dane walczyć w ramach większej zorganizowanej siły, pod Lwów i na Węgry. Internowany w Györ, w styczniu 1940 r. przedostał się do Francji i wziął udział w jej obronie w szeregach formującej się dopiero polskiej 3. DP. Po ewakuacji jej oddziałów do Anglii zgłosił się na jeden z pierwszych kursów cichociemnych.
Po północy 2 października 1942 r. kapitan „Pług” wylądował na spadochronie na terenie placówki AK „Bóbr” pod Garwolinem. W parę miesięcy później objął stanowisko zastępcy dowódcy oddziałów dyspozycyjnych Kedywu. W czerwcu 1943 r. wystąpił z planem utworzenia z harcerskich Grup Szturmowych Kompanii „Agat” (w 1944 r. „Pegaz”). Miała ona być szkolona do walk ulicznych i likwidowania najbardziej niebezpiecznych funkcjonariuszy hitlerowskich w GG. Jak pisze jeden z jego podkomendnych Piotr Stachiewicz, na to, że harcerska kompania, a później Batalion „Parasol” stały się legendą Polski Podziemnej, „wpłynęła w bardzo dużym stopniu indywidualność jego dowódcy”. To on przekonał Kwaterę Główną Szarych Szeregów, że likwidowanie gestapowców podczas otwartej walki nie jest sprzeczne z ideałami harcerskimi. Od świtu 6 sierpnia 1944 r. na stanowiska Batalionu „Parasol” na wolskich cmentarzach kalwińskim i ewangelickim spada nawała ognia. Ale natarcie prących w stronę Kercelaka i Śródmieścia oddziałów