obfitym.
Ja wszelako – tak z przyrodzonej ciekawości, jak i dla ratowania dziedzictwo narodowego – postaram się rzucić jakieś światło wiedzy na tę arcypolską kulinarną triadę. Jak bywa w przypadku potraw prawdziwie zapomnianych, różne źródła sugerują różne definicje, czasem opisują kompletnie odmienne dania. Podejmuję się jednak zsyntetyzować te dane w najbardziej wiarygodne obrazy.
Zacznijmy od kontuzów. Po porównaniu twierdzeń, że kontuz to „wyciskany sok z mięsa w moździerzu tłuczonego”, „rosół z kurczęcia czy cielęciny z przetartym mięsem”, „gatunek kiełbas, salceson”, „rodzaj mortadeli” czy „tęgi rosół z wkładką”, należy sądzić, iż chodzi tu o potrawę z mięsa, najlepiej chudej cielęciny, ugotowanego do całkowitej miękkości (na pewno razem z jarzynami) i roztartego na mus (już raczej bez jarzyn). Podawano to zapewne albo na gorąco, w charakterze kremowej zupy mięsnej, albo na zimno, zastygnięte w rodzaj pasztetu czy galarety (jeśli do gotowania dodano także kości). Może warto wrócić do tej zapomnianej koncepcji, zwłaszcza że dziś można to przyrządzać za pomocą blendera.
Drugą tajemniczą potrawą jest arkas. Był to rodzaj galaretki mlecznej, podobno ulubiony deser Jana III Sobieskiego. Według „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera robiło się to tak:
„Sześć jaj, razem żółtka z białkami, bije się mocno i wlewa do kwarty słodkiego mleka, które gotuje się na twarożek, odcedza z niego przez sito serwatkę, a twarożek odciska i przykłada na sicie półmiskiem dla ścieku i ochłodzenia, potem kraje w paski i polewa kwaśną, nie bitą, tylko rozmieszaną z cukrem i cynamonem śmietaną”.
Z innych źródeł dowiadujemy się, że mleko przed zagotowaniem zakrapiano cytryną albo winnym octem, niektórzy dla uzyskania efektownej barwy dodawali szafranu. Niektóre źródła utrzymują, że prawdziwy arkas musi być robiony z dodatkiem wody różanej.