Reklama
Rozwiń

Intelektualista wśród min

Do włoskich linii pod Tobrukiem zbliża się, wyszukując w egipskich ciemnościach przejść między polami minowymi i zasiekami z drutu kolczastego, dwóch polskich żołnierzy.

Publikacja: 25.09.2009 08:49

Adolf Bocheńsk

Adolf Bocheńsk

Foto: Archiwum „Mówią wieki”

Przed nimi na tle nocnego nieba rysuje się cel ich niebezpiecznej wyprawy przez pustynię – drewniana, wzmocniona szynami wieża obserwacyjna nieprzyjacielskiej artylerii. Plutonowy podchorąży Adolf Bocheński i strzelec Stach Jakubas z kościuszkowskich Racławic oblewają jej podstawę benzyną i obkładają materiałami wybuchowymi. Usypują ścieżkę prochową, która musi zastąpić zgubiony lont. Od chwili jej zapalenia do wybuchu upływa zaledwie kilkanaście sekund. Zaraz potem zrywa się wściekła strzelanina. Od pocisków świetlnych – obserwatorzy angielscy obliczyli, że do dwójki śmiałków strzelało jednocześnie z odległych o 100 metrów włoskich okopów ok. 50 kaemów – rakiet i palącej się wieży robi się jasno jak w dzień. Dopiero po wielu godzinach polski patrol wraca szczęśliwie do swoich. Na pustyni dogasa odległa o trzy kilometry wieża, której rozżarzona do czerwoności stalowa konstrukcja przypomina rozpalony ruszt.

To kolejny wyczyn Bocheńskiego, słynnego już w całej Karpackiej Brygadzie specjalisty od patroli i roboty minerskiej. Od chwili przerzucenia SBSK do oblężonej twierdzy niestrudzenie, z jednym lub dwoma żołnierzami wyprawia się nocami na przedpole, by rozpoznawać nieprzyjacielskie stanowiska. Jeden z najwybitniejszych umysłów swego pokolenia, wschodząca gwiazda polskiej publicystyki historycznej i politycznej, pisze w listach: „nauczyłem się chodzić na czworakach jak pies, bez zmęczenia”. Na ostrzeliwanej pustyni czuje się niemal tak jak w parku otaczającym rodzinny pałac w Ponikiwie w Galicji. Dopiero podczas 50 „jubileuszowego” wypadu szczęście go opuszcza. Ze strzaskaną odłamkiem nogą trafia do polowego szpitala.

Pięcioletni „Adzio” Bocheński nauczył się czytać, studiując „Dzieje oręża polskiego w epoce napoleońskiej” Mariana Kukiela. Mając dziesięć lat, zagłębiał się w dzieła Clausewitza. Ale dopiero w Tobruku stanął twarzą w twarz z prawdą wojny: szczurami, brudem, krwią i śmiercią. Czystej wody intelektualista, niezmiernie wysoki i przeraźliwie chudy, któremu przyznano przed wojną kategorię D i mimo protekcji zaprzyjaźnionych wyższych oficerów nie przyjęto do podchorążówki – stał się już za życia legendarnym wzorem żołnierskich cnót, odwagi, fizycznej odporności i niezawodnego koleżeństwa. Porównywano go czasem do średniowiecznych rycerzy i antycznych wojowników.

Był młodszym bratem dwóch innych wybitnie uzdolnionych Bocheńskich – Józefa Marii, czyli ojca Innocentego, dominikanina, filozofa i teologa, po wojnie m.in. rektora Uniwersytetu we Fryburgu – oraz przenikliwego publicysty Aleksandra. Ich pałac w Ponikwie, w którego fasadzie brakowało wielu szyb, a na gzymsach wyrastały spore już krzewy, bez światła elektrycznego, przypominał siedzibę z baśni. W salonie o ścianach obitych tapetami z czasów króla Stasia, siedząc ostrożnie na fotelach z połamanymi nogami, trzej bracia dyskutowali o fundamentalnych problemach epoki.

Urodzony w 1909 r. Adolf, absolwent elitarnej École des Sciences Politiques w Paryżu i Uniwersytetu Lwowskiego, czuł się spadkobiercą krakowskich konserwatystów, stańczyków. W swej publicystyce opowiadał się m.in. za silną władzą państwową zdolną realizować polską rację stanu oraz aktywną, imperialną politykę narodową. Jednocześnie daleki był od ciasnego „etnicznego” nacjonalizmu i wszelkich przesądów, np. klasowych. W wojsku najlepiej czuł się wśród zwykłych żołnierzy. Mianowany podporucznikiem, zamiast bawić się ze swymi kolegami, oficerami Karpackiego Pułku Ułanów, pisywał listy podkomendnym, wśród których zdarzali się analfabeci, czytał – woził stale ze sobą 60 grubych książek – lub w trudnych chwilach recytował głośno Goethego i Broniewskiego.

Nocą 13 maja 1944 r. pod Monte Cassino – Karpacki Pułk Ułanów osłania w tej bitwie lewe skrzydło II Korpusu – podporucznik Bocheński wyrusza samotnie na patrol na stoki wznoszącego się nad Cassino Mt. Cairo. Po wielogodzinnej wspinaczce w ciemnościach granatami wrzuconymi do wnętrza wybija niemiecką załogę umocnionego kamiennego domu. Kilka dni później wraca ranny z patrolu na stokach Monte Castellone. Lekarze opatrują trzy stosunkowo lekkie rany, ale sanitariusze znajdują w jego battledresie aż dwanaście otworów od odłamków i kul. Dwie dalsze rany odnosi nad rzeką Musone. Zwierza się jednemu z przyjaciół: „Myślę czasem, czy śmierci na wojnie nie są już z góry przez Opatrzność pisane...”. Ginie 18 lipca 1944 r. w wybuchu miny pułapki, gdy – prowadząc szpicę pułku maszerującego na Ankonę – pomaga, z ręką na temblaku, rozminowywać saperom drogę pod Poggio di Ancona.

[i]Grzegorz Łyś

dziennikarz „Rzeczpospolitej”,popularyzator nauki, autor m.in. licznych publikacji z zakresu turystyki historycznej[/i]

[i]Adam Majewski, „Zaczęło się w Tobruku”[/i]

Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń