Piotr Gawlikowski. I słusznie czyni, bo bez wymienienia bandyckich wyczynów Luftwaffe od pierwszych dni wojny trudno byłoby usprawiedliwić późniejsze naloty aliantów na miasta niemieckie. Tymczasem alianci odpłacali tylko tą samą monetą za śmierć niewinnych ludzi pod gruzami palących się domów zadaną przez hitlerowskie lotnictwo.
Zamysł wojny totalnej, polegającej na zabijaniu tysięcy cywilnych mieszkańców miast, aby osłabić ducha oporu całego napadniętego kraju, pierwsi wprowadzili w czyn przywódcy totalitarnej Rzeszy niemieckiej. Jeszcze kiedy ginęli warszawiacy, premier Chamberlain odrzucał pomysł zrzucania bomb nawet na niemieckie zakłady przemysłowe, bo – jak mówił
– „przecież to własność prywatna”. Kiedy zaczęli ginąć londyńczycy, jego następca nie miał już skrupułów, by wysyłać bombowce nad dzielnice mieszkalne miast wroga. W miarę upływu czasu, zwłaszcza po przystąpieniu do wojny USA, rosła przewaga aliantów w powietrzu i stały się możliwe naloty dywanowe na skalę przerastającą możliwości Göringa.
Ale czy o takich nalotach nie marzył i czy nakazałby ich przeprowadzanie, gdyby tylko mógł? Ależ, oczywiście, nie zawahałby się nawet przez moment. Czy Japończycy nie spaliliby San Francisco, tak jak Amerykanie mogli podpalić z powietrza Tokio w marcu 1945 roku? Strach pomyśleć, co Niemcy i Japończycy uczyniliby, mając bomby atomowe...
Oczywiście dziś rodzi się współczucie dla kobiet, dzieci i starców wśród burz ogniowych szalejących w Hamburgu, Kolonii,