Braveheart XX wieku

Siła sprawcza legendy bywa większa niż faktów. Przykładem – historia MacArthura

Publikacja: 20.11.2009 08:24

Gen. Douglas MacArthur schodzi na brzeg filipińskiej wyspy Leyte, 20 października 1944 r.

Gen. Douglas MacArthur schodzi na brzeg filipińskiej wyspy Leyte, 20 października 1944 r.

Foto: Corbis

Generał Douglas MacArthur nie błysnął – delikatnie mówiąc – podczas obrony Filipin przed Japończykami na przełomie lat 1941 i 1942. Obarczają go błędy, które popełnił zarówno podczas przygotowania do walk, jak i ich prowadzenia. Wróg w szybkim tempie opanował archipelag, a amerykański dowódca opuścił na koniec mężnych obrońców ostatniej placówki na wysepce-twierdzy Corregidor i dał drapaka do Australii. Ale propaganda wojenna USA na gwałt potrzebowała bohatera w tych ciężkich chwilach, kiedy US Army i US Navy dostawały cios za ciosem od Japsów, a generał świetnie się do tej roli nadawał.

Wnuk szkockiego imigranta, syn walecznego dowódcy z czasów wojny secesyjnej, sam wsławiony niekłamaną odwagą podczas I wojny światowej, postawny i przystojny urodą Braveheart powiedział słowa, na które czekali Amerykanie, a więc cała prasa i radio: „Ja tu jeszcze wrócę!”. Autor dzisiejszego zeszytu Jakub Ostromęcki celnie opisuje gromadę dziennikarzy, którzy oczywiście przypadkowo zgromadzili się na australijskim pustkowiu, aby zapisać i puścić w świat owo historyczne zdanie, jakie generał raczył wypowiedzieć tu również jak najbardziej spontanicznie.

No i wrócił. Wprawdzie come back zajął mu prawie trzy lata, a Filipiny stracił w niespełna trzy miesiące (opuszczony przezeń Corregidor bronił się dłużej), ale powrotowi towarzyszyła legenda ożywiająca wyobraźnię i pobudzająca wojowniczego ducha Amerykanów.

Absolutnie nie chcę z tego szydzić. Przeciwnie. Mit niezłomnego generała był wtedy równie potrzebny jak nowe lotniskowce i dywizje Marines. Legenda nabrała mocy sprawczej niby cudowna, a i niezbyt kosztowna broń.

Już Tukidydes wkładał w usta ginących bohaterów wojny peloponeskiej kwieciste zwroty, choć ginęli zwykle zbyt szybko, by cokolwiek wykrztusić. Według legendy generał Cambronne powiedział: „Gwardia umiera, ale się nie poddaje”, podczas gdy w rzeczywistości rzucił krótkie słowo zaczynające się po francusku na m..., a po polsku na g.... Ordon wcale się nie wysadził na reducie. Żołnierze z Westerplatte nie poszli czwórkami do nieba. A w najlepszym filmowym ujęciu generała brodzącego w 1944 roku ku filipińskiej plaży widzimy Gregory’ego Pecka, jeszcze przystojniejszego niż sam MacArthur.

[i]Autor jest redaktorem „Batalii największej z wojen”, dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, e-mail: [mail=m.rosalak@rp.pl]m.rosalak@rp.pl[/mail][/i]

Generał Douglas MacArthur nie błysnął – delikatnie mówiąc – podczas obrony Filipin przed Japończykami na przełomie lat 1941 i 1942. Obarczają go błędy, które popełnił zarówno podczas przygotowania do walk, jak i ich prowadzenia. Wróg w szybkim tempie opanował archipelag, a amerykański dowódca opuścił na koniec mężnych obrońców ostatniej placówki na wysepce-twierdzy Corregidor i dał drapaka do Australii. Ale propaganda wojenna USA na gwałt potrzebowała bohatera w tych ciężkich chwilach, kiedy US Army i US Navy dostawały cios za ciosem od Japsów, a generał świetnie się do tej roli nadawał.

Historia
Krzysztof Kowalski: Zabytkowy łut szczęścia
Historia
Samotny rejs przez Atlantyk
Historia
Narodziny Bizancjum
Historia
Muzeum rzezi wołyńskiej bez udziału państwa
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Historia
Rocznica wyzwolenia Auschwitz. Przemówią tylko Ocaleni
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego