Generał Douglas MacArthur nie błysnął – delikatnie mówiąc – podczas obrony Filipin przed Japończykami na przełomie lat 1941 i 1942. Obarczają go błędy, które popełnił zarówno podczas przygotowania do walk, jak i ich prowadzenia. Wróg w szybkim tempie opanował archipelag, a amerykański dowódca opuścił na koniec mężnych obrońców ostatniej placówki na wysepce-twierdzy Corregidor i dał drapaka do Australii. Ale propaganda wojenna USA na gwałt potrzebowała bohatera w tych ciężkich chwilach, kiedy US Army i US Navy dostawały cios za ciosem od Japsów, a generał świetnie się do tej roli nadawał.
Wnuk szkockiego imigranta, syn walecznego dowódcy z czasów wojny secesyjnej, sam wsławiony niekłamaną odwagą podczas I wojny światowej, postawny i przystojny urodą Braveheart powiedział słowa, na które czekali Amerykanie, a więc cała prasa i radio: „Ja tu jeszcze wrócę!”. Autor dzisiejszego zeszytu Jakub Ostromęcki celnie opisuje gromadę dziennikarzy, którzy oczywiście przypadkowo zgromadzili się na australijskim pustkowiu, aby zapisać i puścić w świat owo historyczne zdanie, jakie generał raczył wypowiedzieć tu również jak najbardziej spontanicznie.
No i wrócił. Wprawdzie come back zajął mu prawie trzy lata, a Filipiny stracił w niespełna trzy miesiące (opuszczony przezeń Corregidor bronił się dłużej), ale powrotowi towarzyszyła legenda ożywiająca wyobraźnię i pobudzająca wojowniczego ducha Amerykanów.
Absolutnie nie chcę z tego szydzić. Przeciwnie. Mit niezłomnego generała był wtedy równie potrzebny jak nowe lotniskowce i dywizje Marines. Legenda nabrała mocy sprawczej niby cudowna, a i niezbyt kosztowna broń.
Już Tukidydes wkładał w usta ginących bohaterów wojny peloponeskiej kwieciste zwroty, choć ginęli zwykle zbyt szybko, by cokolwiek wykrztusić. Według legendy generał Cambronne powiedział: „Gwardia umiera, ale się nie poddaje”, podczas gdy w rzeczywistości rzucił krótkie słowo zaczynające się po francusku na m..., a po polsku na g.... Ordon wcale się nie wysadził na reducie. Żołnierze z Westerplatte nie poszli czwórkami do nieba. A w najlepszym filmowym ujęciu generała brodzącego w 1944 roku ku filipińskiej plaży widzimy Gregory’ego Pecka, jeszcze przystojniejszego niż sam MacArthur.