Otóż, gdy wznowiono wydawanie zawieszonego w stanie wojennym „Tygodnika Demokratycznego”, redaktor naczelny, zdeklarowany zwolennik WRON, raczył wygłosić kąśliwą uwagę, abym może przestał „choć na chwilę” pisać o powstaniu warszawskim, a zaczął o LUDOWYM Wojsku Polskim. Przymiotnik „ludowy” podkreślał przy tym z naciskiem i uwielbieniem.
Trzeba pamiętać, że walki 1. Armii (L) WP na Pomorzu cieszyły się w owym czasie wielką estymą w propagandzie, walczył tam bowiem przecież sam „Generał”. Już w wyjątkowo obrzydliwym przemówieniu sejmowym w styczniu 1982 r. płk Przymanowski przymilnie modulował głos, gdy mówił o „młodziutkim poruczniku Jaruzelskim”. Jakoś tak po roku rozmawiałem z dyrektorem finansowym naszego wydawnictwa Romanem Marczewskim, którego syn siedział w „internacie” za „Solidarność”. Okazało się, że przed laty pan Roman też siedział – w łagrze na Kołymie, a po zwolnieniu jechał do Andersa, nie zdążył, trafił nad Okę, a potem przeszedł cały szlak bojowy kościuszkowców przez Lenino, Warszawę, Pomorze i Berlin.
– Panie Maćku – powiedział po usłyszeniu o moich kłopotach z naczelnym – zorganizujemy wieczór wspomnień o przełamaniu Wału Pomorskiego z moimi kolegami kombatantami, a pan niech zada dobre pytania i nagra odpowiedzi. Tak też uczyniłem. W przerwie, jak mi później opowiadał pan Roman, niektórzy pytali go zaniepokojeni, „czy ten młody człowiek chce poznać prawdę?!”. Pan Roman uspokajał.
Potem, przy autoryzacji tonowali swoje odpowiedzi, zwłaszcza na pytania: czy spotkali się z radziecką taktyką zmasowanych uderzeń bez oglądania się na straty własne?; czy na szczególnie niebezpieczne odcinki wysyłano Polaków?; czy zaopatrzenie w sprzęt, żywność i broń było wystarczające?; czy zdobycie Kołobrzegu przypisano Armii Czerwonej? Mimo tonowania i tak z opublikowanej rozmowy wyłonił się obraz zdecydowanie różny od przyjętego oficjalnie.
Cenzura nie odważyła się ingerować w autoryzowane wypowiedzi „towarzyszy kombatantów”, naczelny też nie. Przyglądał mi się tylko uważnie, jakby z niepewnością, kto tu właściwie wyszedł „na wała”.