Nie bez przyczyny – miał wszelkie cechy porządnego krakowianina: grał w brydża, jadał w Wierzynku i Hawełce, a oplem olimpią podróżował do Zakopanego. I zawsze usiłował być w przyzwoitych stosunkach z władzą – jakakolwiek by była.
Władysław Mazurkiewicz urodził się 100 lat temu, w 1911 roku. Mieszkał w Krakowie, miał także lokum w Warszawie. Podczas okupacji należał do tych niezbyt licznych Polaków, którzy podjęli współpracę z okupantem. Gestapo roztoczyło nad nim ochronę – pozwalano mu np. poruszać się po miastach po godzinie policyjnej. Zajmował się m.in. handlem biżuterią, którą skupował od Żydów za grosze. Miał w tej działalności wspólnika Tadeusza Z. – otruł go cyjankiem w roku 1943.
Również w powojennej rzeczywistości poradził sobie doskonale. Uważano, że podjął współpracę z bezpieką (dokumentów to potwierdzających nie odnaleziono), a na pewno był w zażyłych stosunkach z funkcjonariuszami UB. Wykorzystując sytuację przedwojennego ziemiaństwa i zamożnych krakusów, skupował od nich kosztowności. Między innymi od Jerzego L. – Mazurkiewicz zamordował go w 1946 roku strzałem w tył głowy. Ciało wrzucił do Wisły. Osiem lat później zabił jego dwie córki, a ich ciała zabetonował we własnym garażu w Krakowie.
We wrześniu 1955 roku Mazurkiewicz zaatakował po raz ostatni. Postrzelił w głowę swojego kontrahenta, z którym handlował zegarkami, Stanisława Łopuszańskiego, gdy ten zasnął w drodze powrotnej z Zakopanego. Lekarze odnaleźli w jego czaszce pocisk kaliber 7,65 mm, ale Łopuszański przeżył.
Aresztowany przez milicję, w śledztwie Władysław Mazurkiewicz opowiedział o przeszło 30 mordach, których był sprawcą. Psychologowie ocenili, że zabijał dla pieniędzy – ogarnięty żądzą zysku. Dowody wystarczające, aby postawić go przed sądem, zdobyto tylko w sześciu sprawach. – Tak, to prawda – odpowiedział sądowi, wysłuchawszy aktu oskarżenia.