Co wydarzyło się na pokładzie? Otóż grupa marynarzy, z Henrykiem Barańczakiem, starszym sternikiem, na czele, wszczęła bunt. Postanowili uciec do Szwecji. Z bronią w ręku wtargnęli do kajuty dowódców.
Porywacze uznali, że to jedyny sposób, aby wydostać się ze stalinowskiej Polski. – W pierwszych latach po wojnie głównym powodem ucieczek były motywy polityczne – mówi „Rzeczpospolitej" Monika Bortnik-Dźwierzyńska z katowickiego IPN, autorka książki „Uciekinierzy z PRL-u". Barańczak słynął z niechęci do komunistycznej władzy, która systematycznie czyściła kadry Marynarki Wojennej z „niepewnych politycznie" marynarzy, zastępując ich oficerami Armii Czerwonej.
Do wolności droga była jednak daleka. Przede wszystkim tylko część załogi przyłączyła się do buntu. Dowództwo odmówiło współpracy, co czyniło rejs niezwykle ryzykownym. Można się było też spodziewać, że gdy wieść o porwaniu „Żurawia" dotrze do Gdyni, wojsko nie zawaha się użyć wszelkich środków, aby uciekinierów powstrzymać. Buntownicy rozpoczęli wyścig z czasem i już 2 sierpnia, równo 60 lat temu, okręt dobił do portu w Ystad.
Szwedzkie władze – mimo presji Warszawy – przyznały buntownikom azyl polityczny. Reszta marynarzy z „Żurawia" stanęła przed iście tragicznym wyborem. Mogli wybrać normalne życie i wolność, ale w ten sposób naraziliby na represje swoje rodziny. Dlatego ostatecznie tylko 12 marynarzy wybrało azyl. Większość udała się potem do USA i Kanady, gdzie zostali przywitani przez miejscową Polonię jak bohaterowie.
Natomiast marynarze „Żurawia", którzy nie zdecydowali się na emigrację, po powrocie do kraju stanęli przed sądem. Podczas pokazowego procesu za „tchórzostwo w obliczu wroga" i „oddanie okrętu bez walki" dowództwo statku z por. Arkadiuszem Ignatowiczem na czele skazano na 15 lat więzienia. Reszta załogi dostała wyroki od pięciu do dziesięciu lat. Uciekinierów skazano zaś zaocznie na kary śmierci.