Tytuł „Po-lin" wywodzi się z pięknej średniowiecznej legendy. Żydzi uciekali z zachodniej Europy przed zarazą i pogromami. Na polskich ziemiach usłyszeli głos Boga: „Po-lin!", co oznacza: „Tu odpoczniesz". Zostali, a nasz kraj uznali za swój. Odtąd Polska w języku hebrajskim nosi właśnie nazwę Po-lin.
Film pokazuje, jak wyglądała żydowska codzienność w takich miasteczkach, jak m.in. Sejny, Kurów, Bałuty, Kałuszyn, Nowogródek. I choć nad rzeczywistością odtwarzaną na ekranie unosi się widmo Holokaustu, czuć, że dokumentalna opowieść jest skierowana ku życiu. Nie ma w niej elegijnego tonu, jest raczej zachwyt nad intensywnością tamtego świata. Można wręcz poczuć jego zapach, gdy Mendel sprzedaje na targu tłuste śledzie, Sura roznosi gorące bajgle, a w piątkowy poranek kobiety zagniatają ciasto na szabas.
Pieczołowitej rekonstrukcji tego, co bezpowrotnie unicestwiła wojna, podjęła się Jolanta Dylewska, znakomita polska operatorka, autorka zdjęć do filmów Przemysława Wojcieszka (m.in. „W dół kolorowym wzgórzem", „Głośniej od bomb"), Mariusza Grzegorzka („Rozmowa z człowiekiem z szafy") i Siergieja Dworcewoja („Tulpan"). „Chciałam sprawić, by komuś zrobiło się żal, że tego świata, tych ludzi, tak pełnych życia i planów na przyszłość, nie tylko nie ma w dzisiejszej rzeczywistości, ale prawdopodobnie nie ma ich też w naszej pamięci" – mówiła w jednym z wywiadów.
Dokument zmontowała niemal w całości z fragmentów archiwalnych amatorskich filmów nakręconych przez amerykańskich Żydów, którzy w latach 30. ubiegłego stulecia odwiedzali swoich krewnych w polskich miasteczkach i przy okazji zarejestrowali na taśmie ich życie. Dylewska zbierała materiały przez niemal dziesięć lat. Dotarła nawet do ostatnich żyjących świadków tamtej epoki – Polaków pamiętających sąsiedztwo Żydów.
– Nasze współżycie było normalne – mówi jeden z nich. To zdanie brzmi szczególnie mocno w kontekście książek opublikowanych przez Jana Tomasza Grossa, uwypuklających akty przemocy wobec sąsiadów.