Po stronie PRL-owskich władz liczbę tę można określić dużo dokładniej – ofiara była jedna. To starszy sierżant MO Zdzisław Karos, który został postrzelony przez licealistę.
30 lat temu, 18 lutego 1982 roku dwóch nastoletnich członków organizacji o nazwie Powstańcza Armia Krajowa – Druga Kadrowa zaatakowało podróżującego tramwajem Karosa. Podczas szarpaniny 17-letni Robert Chechłacz postrzelił milicjanta, który kilka dni później zmarł w szpitalu.
Władze PRL wykorzystały tę śmierć, żeby oczernić solidarnościową opozycję. Posypały się ostrzeżenia, że grup terrorystycznych może być więcej, nikt więc nie może się czuć bezpieczny. – Niektórzy opozycjoniści uważali, że to była prowokacja władz – mówi prof. Antoni Dudek. – Ale to nieprawda, bo to zabójstwo tylko propagandowo było na rękę władzom, a w aparacie bezpieczeństwa naprawdę zaczęto się obawiać tego typu działań.
Ale postrzelenie Karosa nie było atakiem terrorystycznym. Powstańcza Armia Krajowa – Druga Kadrowa była mało odpowiedzialną zabawą w partyzantów kilku nastolatków z Grodziska Mazowieckiego. Młodzi ludzie byli zafascynowani tradycją legionową i Armią Krajową. Za cel stawiali sobie gromadzenie broni, której mogliby użyć w konfrontacji z komunistycznym reżimem. – Im bardziej pompatyczne nazwy, tym mniej za tym stało – komentuje historyk.
W rezultacie Robert Chechłacz został skazany na 25 lat więzienia. Nie objęła go żadna amnestia dotycząca więźniów politycznych. Uznano go bowiem za więźnia kryminalnego. Został ułaskawiony dopiero w 1989 r.