Wielki Tydzień to co roku najważniejszy czas w życiu wspólnot chrześcijańskich. Upamiętnieniu męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa w wielu miejscach na świecie – także w Polsce, np. w Kalwarii Zebrzydowskiej – towarzyszą misteria odtwarzające wydarzenia sprzed blisko 2 tys. lat. Ukrzyżowanie Jezusa z Nazaretu dało początek chrześcijaństwu, ale w owym czasie była to w rzymskim imperium „najokrutniejsza i najpotworniejsza (…), najwyższa i ostateczna kara niewolników” – jak ją opisał Cyceron w jednej z mów w procesie przeciw namiestnikowi Sycylii Gajuszowi Werresowi (70 r.). Ukrzyżowanie znano i powszechnie stosowano od co najmniej 400 lat, prawdopodobnie wywodziło się z Abisynii i Babilonu. W krajach śródziemnomorskich stosował je Aleksander Wielki, żyjący w latach 356–323 p.n.e., który rozkazał ukrzyżować 2000 mieszkańców Tyru ocalałych z oblężenia (332 r. p.n.e.; wówczas miasto fenickie, obecnie – Liban).
Śmierć w męczarniach
Jak podkreślał prof. Andrzej Łoś, specjalizujący się w historii starożytnej, „Rzymianie uważali ukrzyżowanie za haniebną śmierć i najczęściej skazywali na nią niewolników. Wystarczy przypomnieć los zwolenników Spartakusa po przegranej bitwie nad rzeką Silarus (71 r. p.n.e.). Ku przestrodze ukrzyżowano wtedy wzdłuż głównej drogi prowadzącej do Rzymu około sześciu tysięcy niewolników” („Ukrzyżowanie – najbardziej wstrętna ze śmierci”, Gazetawroclawska.pl). Była to nie tylko śmierć w męczarniach. Stanowiła wyraz najwyższego pohańbienia. Zapewne dlatego nie dotyczyła obywateli rzymskich, których uśmiercano przez ścięcie mieczem. Ukrzyżowanie stosowano wobec niewolników, zdegradowanych żołnierzy, złoczyńców, a także pierwszych chrześcijan.
Zanim skazany wyruszył na miejsce kaźni, był okrutnie biczowany. Według prawa żydowskiego mógł otrzymać „nie więcej niż czterdzieści uderzeń”, jednak prawo rzymskie nie wprowadzało w tym względzie żadnych ograniczeń, niejednokrotnie więc ofiarę bito do nieprzytomności. Tak udręczonemu przywiązywano rzemieniami do ramion poprzeczną belkę (o długości 1,5–1,8 m), która ważyła od 37 do 54 kg. Nie był to więc pełen krzyż, jak później ukazywano to na obrazach przedstawiających drogę krzyżową Jezusa. W czasach rzymskich skazany eskortowany był przez oddział legionistów. Jeden z żołnierzy, zwykle idący z przodu, niósł tabliczkę (titulus) z nazwiskiem i winą skazańca, którą później umieszczano na szczycie krzyża. Zwykle miejsce kaźni znajdowało się na obrzeżach miasta lub poza nim, przejście tej trasy było więc szczególnym rodzajem udręczenia i upokorzenia skazanego, a jednocześnie barbarzyńskim widowiskiem dla zgromadzonych tłumów.
Rzymianie stosowali najczęściej dwa rodzaje krzyża. Pierwszy, zwany crux commissa, miał kształt greckiej litery Tau (T) i powstawał przez nałożenie belki poziomej na pionową, tzw. staticulum o wysokości od 1,8 do 2,4 m. Drugi rodzaj to tzw. krzyż łaciński, składany – crux immissa. Na jego szczycie umieszczano tabliczkę określającą rodzaj winy skazańca. O takiej tabliczce z napisem w języku hebrajskim, greckim i łacińskim wspominają czterej Ewangeliści, opisując ukrzyżowanie Jezusa. Napis na niej brzmiał: „Jezus Nazarejczyk, król żydowski” (INRI: Iesus Nazarenus Rex Iudaeorum), co miało uzasadniać tak srogi wymiar kary. U Jana Ewangelisty przeczytamy: „Arcykapłani żydowscy mówili do Piłata: »Nie pisz: Król żydowski, ale, że On powiedział: Jestem królem żydowskim«. Odparł Piłat: »Com napisał, napisałem«” (J 19, 19–22). Był jeszcze trzeci rodzaj krzyża, używany najrzadziej: tzw. krzyż decussata lub „ukośny”, który powszechnie nazywa się krzyżem św. Andrzeja, na takim bowiem miał zginąć jeden z apostołów Chrystusa. Niekiedy stosowano także odwrócenie krzyża łacińskiego – głową w dół miał zostać ukrzyżowany św. Piotr.
Po przybyciu na miejsce kaźni poprzeczną belkę czopowano na słupie, z dodatkowym ewentualnym przymocowaniem za pomocą lin. W środkowodolnej części słupa mocowano niekiedy coś na kształt podpory z nieociosanego klocka lub deski (sedulum), w celu podtrzymania nóg i tym samym przedłużenia agonii. Przed ukrzyżowaniem skazańcowi podawano mieszaninę mocnego wina z mirrą lub żółcią – jako łagodny środek odurzający. Następnie ofiarę rzucano na ziemię, rozpościerano jej ramiona i przymocowywano je do poprzecznej belki. W tekście Józefa Bieli („Ukrzyżowanie”, www.histurion.pl) czytamy: „Przybijanie gwoździami było bardziej preferowane przez Rzymian. Archeologiczne wykopaliska ukrzyżowanego ciała na przedmieściach Jerozolimy w 1968 r. wykazały, że gwoździe – o kształtach podobnych do używanych dzisiaj do podkładów kolejowych – były długości od 13 do 18 cm i średnicy 1 cm. Po przymocowaniu do belki ofiarę unoszono do góry i mocowano na słupie. (…) Następnie przybijano stopy. Aby skutecznie je do krzyża przymocować, kończyny musiały być ugięte w kolanach, a stopy bocznie zgięte. (…) Następnie przymocowywano tabliczkę z nazwiskiem i winą skazańca. Żołnierze dzielili między sobą jego odzież. Straży żołnierskiej nie wolno było pozostawić ofiary przed stwierdzeniem zgonu. Długość przeżycia na krzyżu wahała się między trzema a czterema godzinami, ale mogła trwać do trzech dni. Żołnierze zawsze mogli skrócić agonię przez połamanie nóg poniżej kolan. (...) Wydanie zwłok mogło się dokonać dopiero po uzyskaniu całkowitej pewności, że nastąpił zgon. W zwyczaju Rzymian, jeden z żołnierzy przebijał ciało mieczem lub włócznią, zadając śmiertelny cios z prawej strony klatki piersiowej, co miało być potwierdzeniem śmierci skazańca”.